Obsługiwane przez usługę Blogger.

Krytyka Artystyczna

Jeśli komuś performance się nie podobał, to zwrócimy mu te cztery grosze. Jeśli natomiast komuś się podobał, to proszę te cztery grosze dorzucić.” Tymi słowami dyrektor festiwalu Stanisław Piotr Gajda, uciszył głosy niezadowolenia, które pojawiły się w trakcie tegorocznych Interakcji w Piotrkowie Trybunalskim, w 2017 r.


Fot. Oskar Kolbert.
Ten mały występ okazał się być kluczowym momentem w trakcie tegorocznego, XIX Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Interakcje. Mimo tego, że u podstaw wydarzenia leży sztuka akcji, wydaje się ono być bardziej świętem słowa, a nie gestu. W trakcie pięciu dni festiwalu, począwszy od 8 maja, Piotrków Trybunalski był miejscem, w którym słów o sztuce, padło chyba najwięcej. To wrażenie okazuje się być zgodne z zamierzeniem wydarzenia, które wykorzystując pretekst performensu ma być miejscem i czasem na spotkanie artystów i publiczności; wymiany myśli i długich rozmów toczonych czasem od wieczora, aż po wczesne godziny dnia następnego.

Można było zauważyć, że część artystów poddała się tej tendencji opierając swoje działania na słowie. Demosthenes Agrafiotis z Grecji przedstawił cykl działań, które wychodziły od starogreckiej wizji świata, który według niej składał się z czterech żywiołów: ziemi, ognia, wody i powietrza. Ich siłą napędową, miało być nieustanne wahanie pomiędzy miłością a nienawiścią. To właśnie definicje oraz słowa, stały się inspiracją do wykonywania – codziennie, przez cztery dni - działań, które zawsze rozpoczynało przytoczenie - w kilku językach – słowa przewodniego.
 
Inny sposób na wykorzystanie języka w swoim performensie, postawiła Chris Regan. Zaproponowała sytuację, w której ujawniła powiązanie między tytułem festiwalu i jego założeniami. Jaka inna forma mogłaby bardziej zaktywizować uczestnika festiwalu i ukazać jego interaktywny charakter, jeśli nie zaproszenie go do udzielenia krótkiego wywiadu na forum? Artystka zaprosiła do rozmowy Ewę Zarzycką, którą przy wsparciu tłumaczy, – w tej roli wystąpili Jan Lubicz Przyłuski, oraz jeden z wolontariuszy – wypytała, o sztukę, twórczość i inspiracje. Pytania, które padały, okazały się być dokładnym odzwierciedleniem tematów poruszanych na co dzień wśród osób uczestniczących w festiwalu. Działanie, oparte na słowie w ten sposób, było środkiem do wyjawienie sensu wydarzeń przyjmujących formę spotkań.

Fot. Oskar Kolbert.

To nie jedyne prace, które łączyły gest i słowo. Podobne powiązania można odnaleźć również u innych artystów. Zofia Bermeho, która zaprosiła widzów do zapisania własnych sekretów na tafli wody, Oskar Chmioła, który polecił czytać wybranym osobom, przygotowane wypowiedzi ludzi z wykonanej uprzednio sondy, czy Mariia Hoyin, która przez kilkadziesiąt minut, zapełniała puste miejsce wokół obrysu sylwetki ludzkiej imionami uczestników festiwalu, to przykłady na bardzo podobne pomysły wykorzystania tego nieoczywistego połączenia. Dla części prac słowa w postaci tytułu (Aleksandra Lison), transparentu (Patryk Różycki) lub zapisu na piasku (Ryszard Piegza), były kluczem do odczytania intencji artysty. Warto też zaznaczyć, że każdy dzień festiwalowy, kończył występ Andrei Seamann której działanie w formie odczytu, podsumowywało każdą z prac, kluczowym dla niego zdaniem, lub jej własną interpretacją.

Performance się nie opłaca. Tak przynajmniej wynikałoby z prostych obliczeń matematycznych, ale chyba nie wszystko można sprowadzać do kategorii opłacalności. Ulotna atmosfera tego wydarzenia, nie jest mierzalna, podobnie jak zaangażowanie organizatorów i uczestników. Żałuję jedynie, że nie sposób policzyć słów, które padły podczas tego festiwalu, ponieważ chyba tylko one mogłyby pokazać, że cztery grosze, to wcale nie tak mało.



Oskar Kolbert



XIX Międzynarodowy Festiwal Sztuki Interakcje,
8-12 maja 2017,
Piotrków Trybunalski.

Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze
Wszyscy mamy powody do cierpienia. Artyści, wydawać by się mogło, że maja tych powodów jeszcze więcej, ze względu na swoją wrażliwość. Jednym z nich może być z pewnością, coś co ich zniewala oraz nadaje sens ich działaniu. Coś co wznosi na wyżyny, dając poczucie zadowolenia, ale również rządzi się swoimi prawami i jest bezlitosne dla autora – wystawa.

Fot. Wojciech Chrubasik.

 W Browarze Mieszczańskim 20 maja 2017 roku miało miejsce otwarcie wystawy pt. „Wystawa jako źródło cierpień”. Uczestnikami byli studenci ASP we Wrocławiu z Wydziału Malarstwa i Rzeźby, Katedry Mediacji Sztuki, Wydziału Grafiki i Ceramiki. Ciekawa przestrzeń dała wiele możliwości, ale również wiele ograniczeń. Wymusiła na autorach dostosowanie się do jej specyfiki, a w niektórych przypadkach widać, że sprowokowała do powstania określonej instalacji. Jak gdyby czekała, aż ktoś zamontuje oczekiwane elementy.

Przestrzeń oferowała mroczny klimat, prawie całkowity brak światła, wilgoć w powietrzu i charakterystyczny zapach. Miejsce było mocno „zapuszczone”, lecz miało w sobie niewątpliwie urok i nie pozostawało obojętne dla nikogo. Artyści musieli skonfrontować się z tymi warunkami. Część prac była już wystawiana w innych miejscach, a tutaj pojawiły się ponownie. Autorzy takich prac potraktowali wystawę jako miejsce, gdzie mogą pokazać swoje dzieła, musieli wybrać jak najkorzystniejsze, a w tym przypadku zarazem najłaskawsze miejsce dla dzieła.

Fot. Wojciech Chrubasik.


Jednak najciekawsze prace powstały w wyniku prowokacji przestrzennej. Twórcy wykazali się w wielu przypadkach ogromną pomysłowością co pozwoliło przemówić miejscu.   Tematyka samych prac była bardzo różnorodna, wydawać by się mogło, że jest to zlepek chaotycznych prac artystów, którzy po prostu chcą się pokazać. Jednak wszystko oscylowało dokoła wystawy, był to początek postrzegania miejsca, pretekst do tworzenia. Wydarzenie jednak trwało długo dużej niż od 20 maja. Należy odnieść się do tytułu i zrozumieć, że głównym aktem twórczym było jej powstawanie, nim pokazano ją w gotowości. Proces twórczy był dla części artystów transformacją. Uczestnicy z wrogów przestrzeni wystawienniczej stali się jej zwolennikami. 

Elementami wystawianymi były zdjęcia, obrazy, instalacje, dźwięk, rzeźby, performance, graffiti, wlepki a nawet QR kody. Nie można wyróżnić jednej wspólnej składowej tej wystawy. Prace były różnorodne, czasami niespójne, ale dobrze się prezentowały, mimo ciężkich warunków technicznych. Nie było ciągłości ani wpływu poszczególnych prac na siebie. 

 
Fot. Wojciech Chrubasik.

Wystawa była bardzo ciekawa, mocno zwracała uwagę na przestrzeń. Wystawione dzieła pokazywały konkretny sposób myślenia autora, który często zaskakiwał pomysłowością i umiejętnością dostosowania się do tego miejsca.



Joanna Kozłowska



Wystawa jako źródło cierpień, wystawa zbiorowa studentów ASP, Browar Mieszczański, 20.05.2017, Wrocław.

Artyści biorący udział w wystawie: 

Kinga Bartniak 
Klaudia Baśko
Dominika Borkowska
Joanna Chlebowska
Maja Dubowska
Ewa Gołojuch
Estera Gundlach Fober 
Klaudiusz Kędziora
Ewa Kilar 
Anna Kiszka
Oskar Kolbert 
Joanna Kozłowska
Jagoda Kozon
Aleksandra Kuleczka
Zofia Kuźnik
Julia Łowińska
Marcin Mierzicki
Sebastian Milewski
Iga Nawara
Wiktoria Owczarek
Zbyszek Podgórski
Bartosz Radziszewski
Marek Ruszkiewicz 
Andrea Rutkowska
Vasyl Savchenko
Ida Sielska 
Jarek Słomski
Paulina Szkatuła
Liosha Vashkevich
Polina Vashkevich
Adam Volosevich
Irmina Witos
Jakub Wojtyniak
Albert Wrotnowski
Elena Yarova
Maja Zbrożek
Jan Zawadzki
Dżesika Zemsta

Kuratorzy:

Marcin Mierzicki
Bartosz Radziszewski
Wydział Malarstwa i Rzeżby ASP Wrocław
Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze
„Mamo, a co to za żółty budynek? Patrz, ile ludzi tam wchodzi!”. Dla wielu właśnie tak zaczęła się przygoda z trzecim Festiwalem Malowania, podczas Wrocławskiej Nocy Muzeów w 2017 roku.

Fot. Zuzanna Jaroszewicz.


Sztuka współczesna wielu osobom nie kojarzy się dobrze. Artyści wielokrotnie próbowali zmienić stereotypy i nastawienie do swojej pracy. Często im bardziej się starali, tym gorszy był skutek. Genialnym posunięciem okazał się udział Wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych w Nocy Muzeów, którego pomysłodawcą w 2015 roku był profesor Wojciech Pukocz, Dziekan Wydziału Malarstwa i Rzeźby. Festiwal Malowania nie tylko umożliwia poznanie ASP od podszewki, lecz także stał się okazją do udziału w licznych wystawach i warsztatach dla całych rodzin.

Pierwszym pozytywem trzeciej edycji festiwalu była przejrzystość programu. Oprócz podstawowych informacji o czasie i nazwie warsztatu zawarto w nim krótkie opisy samych zajęć. Bardzo dobrym pomysłem było podanie oprócz numerów sal, informacji na którym piętrze się znajdują. Większość instytucji zapomina, że odwiedzający nie znają placówki i łatwo mogą się w niej pogubić. Ponadto organizatorzy zapewnili na miejscu wolontariuszy, chętnych do pomocy i pokierowania do odpowiednich pracowni. Wśród 20 wydarzeń znalazło się aż 7 propozycji zaplanowanych z myślą o najmłodszych, którzy z chęcią brali udział także w trudniejszych warsztatach. Zajęcia trwały od godziny 15.00 do północy i ani przez chwilę nie można było mówić o nudzie w tym nadzwyczajnym miejscu. Nie zabrakło też takich, którzy przyszli tutaj po ostatnią korektę przed egzaminami wstępnymi lub po prostu zobaczyć od wewnątrz „fabrykę artystów”. Dodatkowo Akademia zaproponowała zajęcia w plenerze, pokaz filmów z muzyką na żywo a także Jam Session, więc każdy mógł znaleźć tu odpowiednią atrakcję dla siebie.


Fot. Zuzanna Jaroszewicz.
Ida Sielska, Polina Vashkievich i Julia Tyszka, trzy studentki Mediacji Sztuki, wpadły na pomysł i poprowadziły warsztaty robienia własnych notatników w pracowni 111. Chętnych nie zabrakło. „Co tu się działo!” komentowała rozradowana opiekunka warsztatów wykładowca Agnieszka Kłos. Szczególnie było miło, gdy do pracy dzieci dołączali się rodzice zamiast pozostać biernymi obserwatorami. „Była masa pracy, biegania między tymi dzieciakami i pokazywania im co teraz mogą zrobić. Bardzo mi się podobało właśnie to, że one MOGĄ a nie MUSZĄ.” - komentuje Ida. Pomysłów uczestnikom nie brakowało, a dziewczyny były tam, jak same przyznają, tylko do pomocy technicznej. Wybór tematu warsztatów „Tworzenie własnego notatnika” wydaje się być także nieprzypadkowy, bo czy może być coś bliższego artystom niż notatnik, zeszyt pełen myśli, pomysłów, szkiców? Wykonany własnoręcznie jest wręcz zachęceniem do rozpoczęcia nowej przygody.

Warsztaty były dobrze przygotowane i przebiegły bardziej niż efektywnie. Warunki w pracowni sprzyjały pracy twórczej, a pozytywne nastawienie organizatorów zachęcało każdego do artystycznych eksperymentów. Jedynym minusem była mała liczba krzeseł i stan niektórych z nich, ale takie są realia ASP.

Noc Muzeów to wspaniała okazja by przybliżyć instytucje artystyczne mieszkańcom miasta. Władzom i pracownikom Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta udało się stworzyć rodzinną, przyjazną atmosferę i zrobiono to na najwyższym poziomie. Możliwość nieodpłatnego uczestnictwa w warsztatach pod okiem profesorów i mnogość oferty niejednego uczestnika utwierdziło w tym, że artyści nie są tacy źli, a Akademii nie trzeba omijać wielkim łukiem.



Stefania Gazda



3. Festiwal Malowania, ASP im. E. Gepperta we Wrocławiu


Źródła:
http://www.asp.wroc.pl
https://www.facebook.com/FestiwalMalowania


Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze


Przemierzając korytarze Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu spotykamy wiele studenckich wystaw: zorganizowanych, gdzie prace starannie komponowane są ze sobą i otoczeniem, naśladując otoczenie przestrzeni galeryjnej. 

Różnych rozmiarów pokryte farbą płótna, wielkoformatowe rysunki wykonane różnymi technikami, szklane przedmioty umieszczone w małych, szklanych gablotach – tak przedstawiają się korytarze uczelni. Prace są rozmieszczane gęsto, a przestrzeń jest nimi przepełniona. To daje wrażenie zlewania się wszystkiego w jedną tkankę. Istnieją jednak elementy, pozornie niewidoczne, które według swojej własnej estetyki i zasad, również znajdują się w tej przestrzeni.

Wlepki, wlepy, stickersy, bo o nich mowa, to oddolne działanie studentów, którzy w niepretensjonalny i dosyć intymny sposób pragną się pokazać lub coś zakomunikować. Z pewnego punktu widzenia to działanie może być postrzegane jako wandalizm lub działanie niemalże dywersyjne. Jednak przy głębszej analizie i przyjrzeniu się im możemy zobaczyć małe galerie zupełnie pełnoprawnych dzieł sztuki street artu. 

I piętro, Plac Polski, skrzynka na gaśnicę, fot. Marta Sobala.




Małe, często zlewające się z otoczeniem, wymagają pewnego rodzaju percepcyjnej dyscypliny i potencjalnego odbiorcy. Można znaleźć je niemal wszędzie. Jednak istnieje kilka miejsc, które w naturalny sposób skumulowały ich najwięcej. Charakterystycznym miejscem, które zyskało wyjątkowość dzięki przyklejonym obrazkom, napisom (czy jedno towarzyszące drugiemu) jest między innymi skrzynka na gaśnicę znajdująca się na pierwszym piętrze od strony Placu Polskiego. Przedmiot (nie)codziennego użytku stał się małą, samonośną galerią sztuki, gdzie montaż czy instalacja pracy trwa dwie sekundy, a wernisaże z reguły się nie odbywają. Niektóre ekspozycje są stałe, inne zaś czasowe, zależy to od odbiorców. Niektórzy z nich, czasem niezadowoleni czy sfrustrowani mogą zniszczyć pracę zwyczajnie ją zrywając, pozostawiając często resztki papieru i kleju. Tym samym mogą również przyczynić się do nadania wystawie innego charakteru i uroku. Miejsc i elementów pokrytych wlepkami jest oczywiście więcej, często nawet w rzadko odwiedzanych zakątkach.



I piętro, Plac Polski, hydrant fot. Marta Sobala.




Oczywiście oprócz funkcji reklamy i medium stricte marketingowego wspomniane formy plastyczne umożliwiają artystom indywidualny wyraz w przestrzeni, która jest publiczna. Format i technika pozwalają na wielokrotne wykorzystanie jednej pracy. W tym wypadku najczęściej własnoręcznie przygotowane wlepy w zależności od charakteru danego obrazka wysyłają do odbiorcy pewien komunikat. Niektóre intrygujące, bo przedstawiające formę geometryczną i cyfrę (po dłuższych poszukiwaniach i rozmowach z innymi studentami możemy rozstrzygnąć zagadkę niejasnego komunikatu). Inne zaś przestawiające zabawne rysunki, grafiki, slogany.


Jeżeli chodzi o historię wlepek warto określić krótko bieg ich rozwoju. Źródła internetowe podają, iż pierwsze wlepki, już w pierwszej połowie XX wieku, były tworzone i wykorzystywane przez dadaistów, często również miały charakter polityczny, podczas wojny także propagandowy, w PRLu zaś humorystyczny. Postulowały sprzeciw wobec tradycji, utartym schematom, domagały się swobody i wolności. Wlepki powróciły pod koniec XX wieku, dzięki artystom ulicznym, skaterom czy hip-hopowcom, którzy uformowali kulturę wlepek bliską tej obecnej. Cele propagandowe zmieniają się wraz z czasami, co wydaje się oczywiste, jednak w tym wypadku cele zmieniają się również wraz z przestrzenią. Mamy tutaj do czynienia z otoczeniem, w którym przebywa wielu młodych, mierzących wysoko artystów, którzy oprócz tego, że chcą pokazać swoje prace by móc zdobyć grono odbiorców ich sztuki często także komunikują swoje poglądy.


Małe dzieła sztuki, zarówno te z początków XX wieku jak i te, które obecnie przyklejamy łączy to, że są na przekór, wklejane gdzieś gdzie oryginalnie miejsce nie zostało do tego przeznaczone. Tworzą niepowtarzalne mini galerie sztuki, w której każdy niezależny artysta może zaprezentować swoją sztukę.




Marta Sobala





Bibliografia:

Free, Wlepki - ich historia i fenomen, Rapfundament, 5.01.2013,  www.rapfundament.pl/1945/wlepki-ich-historia-i-fenomen/, dostęp: 30.05.2017.





Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze


Od 7.04 do 23.04, w Galerii za szybą na placu Polskim 3/4 mieliśmy przyjemność oglądać prace studentów z pracowni numer 115. Prowadzącymi są prof. Przemysław Pintal, as. Piotr Kmita, Sylwia Owczarek. Wernisaż odbył się 7 kwietnia o godzinie 13.00. Gości powitał profesor wprowadzając zebranych w temat i istotę przedsięwzięcia.

Fot. Iraida Hunczak.
Tytuł wystawy humorystycznie nawiązuje do numeru pracowni. Słowo „...milionów” ma wskazywać na pomyślną przyszłość studentów profesora Przemysława Pintala. Aktualne tematy pracowniane brzmiały następująco: „Gender”, „Chłopaki nie płaczą”. Uczestnicy wystawy przedstawili różnorodne postawy artystyczne. Wynika to ze specyfiki pracowni, której celem są doświadczenia rysunkowe i około-rysunkowe, poznawanie rozmaitych struktur plastycznych. Studenci pracowni mają do wyboru szeroki wachlarz możliwości od rysunku klasycznie pojmowanego po wideo art, mogą używać rożnych narzędzia. Najważniejszy jest rozwój i indywidualność każdego studenta, jak mówi as. Piotr Kmita.

Twórcy prezentowali między innymi obrazy wyszywane- przedstawiające kobiety i kwiaty, o niestandardowych kształtach- prezentujące kolorowe kubistyczne formy, obrazy będące modułami, doświadczenia piśmiennicze, kompozycje szkicowe oraz wideo.

Fot. Iraida Hunczak.
Oto parę przykładów.

Iza Opiełka stworzyła modułowe, nieszablonowe malarstwa brył i płaszczyzn kolorystycznych. Podobrazia są wielokątne, tła stanowią biele, oraz przemyślane płaszczyzny błękitów, szarości różów w zależności od obrazu. W to wpisane zostały bryły potraktowane koturnowo, nieco rozbite, miejscami pasiaste. Zdecydowanie skupiają one uwagę widza.

Zuzanna Grużlewska w swojej pracy „Statek pijany” łączy hiper realistyczne pejzaże, środki transportu w surrealistycznych zestawieniach. Powstaje dzięki temu zupełnie nowy świat i nowa jakość. W tej opowieści statki zamiast żagli mają balony. Czarno biała kolorystyka pracy dodaje jej uroku. Artystka mistrzowsko stosuje gradację czerni i lekkich szarości. Narzędzie, którego użyła to długopis. Całość została zakomponowana horyzontalnie.

W pracy Aleksandry Czudżak zatytułowanej „Trofeum” widać wpływy komiksu oraz sztuki japońskiej. Głowa psa zakomponowana poziomo na czerwonym tle została wykonana czarnym foli-opisem. Jest to interesującą propozycja, niczym ze starych rycin.

Moduł Pauliny Jołdy ułożony na podłodze galerii, składa się z płaskich kwadratów pomalowanych na czarno miejscami z napadaną im fakturą. Każdy element ma tu przypisany ludzkim odgłosom zachwytu. Praca kojarzy się z szachownicą, puzzlami, jet intrygująca grą z odbiorcą.

Krzysztof Latarowski „Układ zamknięty”, to rodzaj linearnych zapisów zamkniętych w korespondujących ze sobą geometriach. Precyzyjny rysunek ołówkowy przypomina zapisy z wykrywacza kłamstw lub sejsmografu. Duża pionowa kompozycja, rytm i wymieniona wyżej precyzja przyczyniają się do śledzenia wzrokiem poszczególnych elementów oraz analizowania układu jako całości. Obraz silnie wpływa na percepcję.

Fot. Iraida Hunczak.

Podsumowując, wystawa bardo dobrze wpisuje w obecny stan sztuki gdzie każdy ma prawo do wyrażania siebie w sposób jemu odpowiedni. Cel został bardzo dobrze zrealizowany. Studenci pokazali swoje obszary zainteresowań, osobowości i techniki. Wystawa była też udaną reklamą pracowni.





Iraida Hunczak






Wystawa „115 milionów”,

czas trwania 7.04 - 23.04.

Galeria za szybą na placu Polskim 3/4, budynek ASP.

Udział w wystawie wzięło dwunastu artystów: Alicja Grobelka, Zuzanna Grużlewska, Paulina Jołda, Paweł Karpoński, Agata Lankamer, Krzysztof Latarowski, Aneta Lewandowska, Mariusz Maślanka, Iza Opiełka, Kinga Rybak, Aleksandra Czudżak, Alicja Saternus.

Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze


„Kiedy w pustej przestrzeni pojawia się element, nawet drobny, skupia całą uwagę. Środowisko, pozostające z nim w relacji jednocześnie uspokaja i niepokoi. Towarzyszące temu odczucie jest tożsame – czy to jest tankowiec na wodach Bałtyku, egzema na czaszce bezdomnego, człowiek w świecie czy nowa osoba. To sytuacje kontemplacyjne. Moje obrazy są wypadkową tych obserwacji.”


Fot.Jan Zawadzki.

Powyższe słowa stanowią wprowadzenie do wystawy Jarka Słomskiego, studenta Wydziału Malarstwa i Rzeźby wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. Opis został wykonany odręcznie na kartce, ma charakter notatki, szkicu. Cała wystawa jest natomiast przemyślanym zapisem wnikliwej obserwacji rzeczywistości.


Prace malarskie Jarka Słomskiego można potraktować jako „obiekty znalezione” – to znaczy zaobserwowane, poddane analizie, a następnie zaaranżowane w przestrzeni. Tym sposobem stają się w pewien sposób wyalienowane, skupiają uwagę dzięki swojej oszczędności. Widoczny minimalizm rozwiązań formalnych jest dowodem na istotny w pracy twórczej proces selekcji – ciągłych poszukiwań, wyborów, nieustającej analizy. Obrazy inspirowane zwykłymi zdarzeniami z życia wprowadzają w uporządkowany świat, posiadający swój własny język i rytm. Całość cechuje

lakoniczność przy jednoczesnej jasności przekazu.

Wykreowaną przestrzeń charakteryzuje wizualna asceza, prace wtapiają się w otoczenie. Nie znajdziemy w ich pobliżu opisów zawierających tytuły, jakiekolwiek dodatkowe wyjaśnienia byłyby zbędne. Głównym motywem wystawy jest samo zjawisko kontemplacji, będącej wynikiem skupienia uwagi na danym obiekcie. Obrazem mogą być tutaj zarówno płótna pokryte farbą, jak i podwieszany pod sufitem pas czarnej folii, czy przytwierdzony do ściany kawałek listwy – te rozwiązania przywołują na myśl coś bardzo dobrze znanego, niemal roboczego, choć w istocie stanowią

artystyczną kreację.
 
Fot. Jan Zawadzki.

Estetyka prac przywołuje na myśl prostotę rozwiązań charakterystyczną dla Alberta Burriego (takich jak operowanie bielą i czernią czy destrukcja fragmentów dzieła). Minimalizm, ograniczenie gamy barw, poszukiwanie kontrastów - te elementy prowadzą nas do głównego punktu odniesienia, którym dla autora jest sam rysunek.


Prace łączy wielopłaszczyznowość - wymykają się sztywnym klasyfikacjom ze względu na formę. Stojący w kącie obiekt  dosłownie „wtapiający się” w biel ściany jest tak samo „malarski” jak wiszący nieopodal obraz. Ten efekt jest wynikiem uważnej analizy, świadectwem estetycznego

wyczucia.   

Specyficzna aranżacja przestrzeni mówi nam więcej, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka – a wydaje się jakby wystawa była „w budowie”. Ta atmosfera jest jednak świadectwem ciągłości pracy twórczej artysty, zapisem procesu kreacji.


Nieskupiony odbiorca mógłby w zasadzie nie dostrzec istoty „obiektów znalezionych”. Przestrzeń zachęca jednak do wytężenia uwagi, wyciszenia, kontemplacji.


I to właśnie ten proces zdaje się być najważniejszym obrazem wystawy.




                                                                                                                                                                                                             

                                                                                            Julia  Tyszka 





Jarek Słomski „Malarstwo Jarka Słomskiego”, 12-19.05.2017,  Kontury Kultury, Wrocław.

                                    






Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze


Wielu zakłada, że matematyka i sztuka nigdy nie idą w parze, a ścisłowcy i nonszalanccy artyści to dwa różne światy. Śmiało można by rzec, że te dwie grupy żyją ze sobą w symbiozie pośród dzisiejszego społeczeństwa. Mało tego, zaczęły się ze sobą ścieśniać, co ku zdziwieniu wielu okazało się być nie tylko odkrywcze, ale i znakomite pod względem współpracy przeciwieństw. 

Fot. Michalina Staniszewska.

Tegoroczne Biennale zatytułowane "Draft Systems" zaprezentuje zbiór dzieł odnoszących się do dzisiejszego, nieustannie zmieniającego się świata oraz konsekwencji tego procesu. Wystawa nieco poprzedzająca oficjalne otwarcie festiwalu, przedstawia niewielką kolekcję dzieł autorstwa Norimichi Hirakawa - japońskiego artysty-matematyka, przełamującego stereotypy odwiecznej walki przeciwieństw. Na wystawę pt."znane, nieznane i (nie)odwracalne", składa się pięć instalacji, które w większości przedstawione są na monitorach LCD. Artysta skupia się na czystej naturze danych w zaprezentowanych pracach. Podkreśla on bowiem, że świat opiera się na efemeryczności oraz niemożliwym do kontrolowania przez nikogo czasem.

Zadawało by się, że Norimichi oferuje odwiedzającym jednie prezentacje audiowizualne, które w zamiarze mają zahipnotyzować oglądającego, dzięki ich zapętleniu i monotonności. Instalacja zatytułowana "nieodwracalne", stanowi dowód na niezgodność tej tezy, jako że pomimo silnego przekonania, że to co widzimy to tylko jedna, zapętlona konfiguracja - artysta wyjaśnia, że czasem nawet oczy nas mogą mylić, wówczas każda następna kropka nierówna się poprzedniej.

Fot. Michalina Staniszewska.
Podobnie działa "znane", kolejna instalacja multimedialna, która w przeciwieństwie do poprzednio wspomnianej - ma swój koniec. "Znane" funkcjonuje jako kalkulator liczb naturalnych, który w czasie prowadzonych obliczeń, przydziela poszczególnej cyfrze następującą literę w porządku alfabetycznym, tworząc przy tym imiona z całego globu. Praca opiera się na analizie kontrastujących ze sobą danych, które zostały poddane owocnej współpracy.

Instalacja o kontrastującym tytule - "nieznane", prezentuje kolaż portretów, każdy o przydzielonej literze, co tworzy iluzję struny znaków alfabetycznych. Zdjęcia ludzkich popiersi, utrzymane w czerni i bieli nakładają się na siebie, przez co pokazane na nich osoby przypominają nieuchwytne duchy, które wzbogacają instalację o efemeryczne podłoże.


Fot. Michalina Staniszewska.

"datum" można uznać za najlepiej zobrazowany przykład koegzystencji danych matematycznych i sztuki wizualnej. Na ten projekt składa się kilka instalacji wideo, które artysta zwykle prezentuje osobno. Przy ich powstaniu, Norimichi wykorzystuje wcześniej zarejestrowane wideo z otaczającej go natury, jednakże na wystawie we Wrocławiu, zdecydował się zaprezentować zmodyfikowane zapisy powierzchni słońca zaczerpnięte ze źródeł NASA. 6-cio wymiarowa przestrzeń pozwala na lawirację pomiędzy krzywymi transformującymi kolor w ruch, a ruch w kolor. Dane uwzględnione w tej pracy, wizualnie tworzą porównywalne do abstrakcyjnych dzieł obrazy, stanowiące jedynie eksperymentalny zapis piękna momentami niezauważalnego dla ludzkiego oka.

Na wystawie odwiedzający mieli również szansę ujrzeć nowy twór autora noszący tytuł "S3". Dobrze znany artyście monitor LCD prezentuje szczegółową wizualizację hiperkuli czterowymiarowej. Norimichi zmierzył się z granicami ludzkiej wyobraźni i postanowił je przekroczyć, obrazując matematyczne założenie będące niemożliwym do pojęcia przez trójwymiarową, ludzką percepcję.


Fot. Michalina Staniszewska.

Może się zdawać, że japoński twórca bawi się ograniczoną wiedzą widzów, podając wzory matematyczne jako źródło inspiracji dla swojej sztuki. Należałoby wcześniej zmierzyć się z faktem, że sztuka konceptualna zdecydowanie przeważa w jego twórczości, co pokrótce oznacza natychmiastową lekturę opisów zaprezentowanych instalacji tuż po wkroczeniu do galerii. Norimichi uważa nauki ścisłe za banał i poprzez silne, wizualne doznania, pozwala wejść w świat obliczeń i analiz, tym samym z powodzeniem trafiając do dwóch, różnych od siebie grup odbiorców. Łącząc liczby z obrazem, wykazuje się nie tyle wszechstronnością, co olbrzymią wiedzą na temat obydwóch dziedzin. Imponujące jest również to, jak oszczędne formalnie są przedstawione prace, a jak wiele symboliki i czystej wiedzy matematycznej zdołał w nich zawrzeć. Pomijając "datum", komputerowe wizualizacje zamykają się na barwy monochromatyczne, zmniejszając środki wyrazu jeszcze bardziej i pozwalając zadziałać wyobraźni. Cieszy również fakt, że artysta sukcesywnie dodaje ścieżki dźwiękowe do swoich instalacji, co tylko potęguje siłę ich odbioru.

Odgórne założenia "Draft Systems" to zaznajomić odbiorców z niestabilnością systemów organizujących nasz świat oraz faktem, że nikt nie jest w stanie kontrolować zmian zachodzących w dzisiejszej rzeczywistości. Norimichi Hirakawa uchyla rąbka tajemnicy zarówno świata równań matematycznych, jak i tych cyfrowych, po drodze potykając się o sztukę skromnej, acz wymownej wizualizacji. Stosując niezliczoną ilość analiz i wartości numerycznych, udowadnia, iż świat w którym żyjemy, kontrolowany jest przez nieustannie zmieniające się ciągi liczb, a to co widzimy, to jedynie ich złączone w całość cząstki. Budując iluzję rzeczywistości na swój własny sposób, Hirakawa bezsprzecznie odzwierciedla temat tegorocznego Biennale, używając przy tym odwiecznego straszaka wszystkich artystów - matematyki.





Michalina Staniszewska





Norimichi Hirakawa, "znane, nieznane i (nie)odwracalne",
17. Biennale Sztuki Mediów WRO 2017 DRAFT SYSTEMS, Wrocław, 31.03 - 04.06.2017.



Źródła:
- WROCENTER
- Norimichi Hirakawa Official Website
- Norimichi Hirakawa on Vimeo

Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze






„Spotkania przy pracy” - to najnowsza wystawa eksponowana w Domku Miedziorytnika znajdującym się na wrocławskim rynku w jednej z dwóch charakterystycznych, urokliwych XV-wiecznych kamienic. W związku ze specyfiką tej wystawy warto na początku przybliżyć historię tego miejsca. Jedna z mniejszych kamieniczek - “Jaś” w 1995 roku została wydzierżawiona wrocławskiemu artyście, grafikowi, plakaciście i profesorowi Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu Eugeniuszowi Getowi-Stankiewiczowi. Przekształcił on wówczas nieużywaną przestrzeń w pracownie i warsztat miedziorytu (stąd dzisiejsza nazwa), w którym prowadził warsztaty artystyczne ze studentami. Po 2011 roku, roku śmierci Geta, Głównym kustoszem miejsca i zbiorów stał się grafik i wykładowca na wrocławskiej ASP - Marek Stanielewicz. Kontynuując to co rozpoczął w tym miejscu Get, Stanielewicz również organizuje w tym miejscu wystawy i warsztaty poświęcone grafice warsztatowej i technikach, które w pewien sposób kontynuują dorobek Geta. Efektem takich warsztatów połączonych z rezydencją artystyczną pięciu młodych graficzek jest właśnie wystawa “Spotkania przy pracy”, którą można zobaczyć w tej przestrzeni od 22 maja roku do 4 sierpnia 2017.

Fot. Jerzy Wypych.

Fot. Jerzy Wypych.

Wystawa “Spotkania przy pracy”, która w naturalny i nieprzypadkowy sposób podzielona jest na dwie części ekspozycyjne, przyjmuje narrację przedstawiającą nieskrępowane, a momentami intymne i prywatne spojrzenie na proces twórczy pięciu międzynarodowych artystek. Na ekspozycję składają się instalacje graficzne, elementy warsztatu (w tym nawet narzędzia pracy), dokumentacja rezydencji w Domku Miedziorytnika oraz wystawa powstałych w ich wyniku grafik. Co ciekawe, jednocześnie z tą wystawą w przestrzeni Domku odbywa się przegląd sitodruków Geta. W ten sposób tradycja i nowe artystyczne ujęcie przeplata się ze sobą w zupełnie dosłowny sposób. W tym przypadku jest to udany zabieg, gdzie różne języki artystycznego wyrazu komplementuję sobie nawzajem wspólną obecnością.



Fot. Jerzy Wypych.


Tak jak już wspomniałem, ekspozycja podzielona jest na dwie części: tę warsztatową, bardziej zakulisową, dokumentacyjną oraz część wystawową zawierającą w sobie, powstałe w wyniku, ukończone, pełnoprawne grafiki. Zabieg ten jest o tyle ciekawy, dzięki przestrzennemu zagraniu kuratora. Po zejściu do piwnicy Domku, odwiedzającemu ukazuje się coś na kształt samoróbkowego warsztatu. Ze ścian zwisają zdjęcia, miedziane elementy, grafiki z pieczątkami Nieudane i datą. Wszystko na zaimprowizowanych sznurkach i drewnianych klipsach - bardzo spójny i wręcz “domowy” sposób ekspozycji sprawia, że faktycznie czujemy się jak gdybyśmy mogli wejść do pracowni, w której jeszcze przed momentem pracowały artystki. Pośrodku jednego z pomieszczeń stoi stół, na którym możemy zobaczyć szkice, nieskończone miedziane elementy, notatki i wydruki - porozrzucane konteksty powstałych prac.


Fot. Jerzy Wypych.
Fot. Jerzy Wypych.

Druga część wystawy znajduje się na pierwszym piętrze. Prace studentek ciekawie korespondują z projektami Geta-Stankiewicza. Odbite kształty na papierze w pewien sposób opowiadają nam jak ważna dla ich twórczości jest grafika warsztatowa. To pięć zupełnie innych spojrzeń, które połączyła wspólną przyjaźń, przypadek przestrzeni i wreszcie pasja. Te dobre emocje faktycznie są obecne przy oglądaniu wystawy. Trudno doszukać się tutaj fałszu lub pretensjonalności. Przekaz jest jasny - “kochamy to co robimy i z chęcią podzielimy się historią”, która ma w sobie też te techniczne, mniej widzialne elementy. Trudno odmówić takiego zaproszenia.



Jerzy Wypych



Autorki:

  • Ekaterina Dasko - Białoruś (absolwentka Katedry Grafiki ASP w Mińsku)
  • Estera Gundlach-Fober - Polska (studentka Mediacji Sztuki ASP we Wrocławiu)
  • Klara Rozpondek - Polska (studentka grafiki Sztuki ASP we Wrocławiu)
  • Wera Śliwowska - Rosja (absolwentka grafiki ASP w Sankt Petersburgu) 
  • Eugenia Tynna - Ukraina (absolwentka grafiki ASP w Gdańsku)



Wystawę "Spotkania przy pracy", można oglądać w przestrzeni Domku Miedziorytnika od 22 maja do 4 sierpnia 2017. 






Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze

Kształtująca się tożsamość nowoczesnego człowieka biegnie równocześnie po kilku torach. Realizuje różne scenariusze po to, by po długich spacerach w labiryncie możliwości wreszcie odnaleźć siebie.

Rozwój świata powoduje jego nieustanne powiększanie.Codziennie budzimy się w świecie rozszerzonej rzeczywistości. Już od czasu pojawienia się fotografii, obrazy, doskonałe odzwierciedlenia faktów, zyskują samodzielne istnienie. Opisują przedmioty nie uwzględniając czasu. Stwarzają przeszłym istnieniom wieczną bytność, życie w innym wymiarze. W momencie pojawienia się internetu rozrastanie rzeczywistości osiąga poziomy przekraczające ludzkie pojęcie. Miliony danych, złożonych z niekończących się ciągów liczbowych opisują otoczenie, a raz uruchomiony algorytm odkrywa przestrzenie, których człowiek nie potrafii już ogarnąć zmysłami. W ten sposób powstaje świat równoległych zdarzeń. Powstaje wirtualność spełniająca marzenia o byciu choć na jeden dzień inną osobą.

Właśnie o tożsamości mówi Tomasz Hanoff, autor pracy reprezentującej wrocławską Akademię Sztuk Pięknych w Konkursie Najlepszych Dyplomów Sztuki Mediów podczas tegorocznych Biennale Sztuki Mediów WRO. Instalacja zatytułowana „Matnia”, dzięki której Hanoff uzyskał tytuł magistra rywalizuje ze zwycięskimi dyplomami z zakresu sztuki mediów z siedmiu pozostałych publicznych uczelni artystycznych w Polsce. Wystawę konkursową rozstawiono w trzech różnych lokalizacjach: piwnicach Synagogi po Białym Bocianem, piwnicach dawnego Pałacu Ballestremów oraz przestrzeni DH Renoma. Oficjalne otwarcie miało miejsce 17 maja 2017r., a wystawę można oglądać do 11 czerwca 2017 r. To już trzecia edycja konkursu, jednak tego roku po raz pierwszy przyjmuje charakter międzynarodowy. Dyplomy studentów wkomponowane w program Biennale przyciągają publiczność z całego świata.

Fot. Jagna Nawrocka.

Tomasza Hanoff realizując dyplom skupił się na znaczeniu jednostki. Swoją pracę wybudował na podstawie przeżyć wewnętrznych. Walcząc z przytłaczającą sytuacją straty postanowił potraktować sztukę jako autoterapię. Nie chcąc obarczać problemami ludzi wokół siebie, nadał emocjom konkretny kształt. W ramach walki o przetrwanie przeobraził niszczące go uczucia w fizyczne obiekty. Wręcz samolubnie, jak sam przyznaje, zdecydował się zmusić odbiorcę do spojrzenia oczami plastikowego żołnierzyka, z którym utożsamiał się podczas pracy nad projektem.

Matnia jako instalacja składa się z czterech elementów, które są zarazem etapami rozwijania koncepcji artysty. Jako pierwszy powstał labirynt. Drewniana konstrukcja o płaszczyźnie wielkości konsolety pełniła początkowo rolę rzeźby przeznaczonej do fotografowania. Młody artysta nie wiedział jeszcze, co zrobi z nim później. Był to po prostu symbol drążący pokrętne ścieżki w jego umyśle. Hanoff twierdzi, że podczas studiowania na Akademii nauczył się planowania, wykraczania poza oraz snucia koncepcji. Blisko związany z fotografią, zwłaszcza inscenizowaną, zdecydował poruszyć obraz animując zdjęcia poklatkowo. Wykorzystał labirynt jako tło wydarzeń. Wtedy pojawił się bohater: plastikowy żołnierzyk, człekokształtna figurka z przyczepionym na stałe karabinem w dłoniach. Tomasz Hanoff zwraca uwagę, że jako zabawka postać nie posiada żadnej woli, o jej losach decyduje ten, który ją posiada.


Fot. Jagna Nawrocka.

W rezultacie powstało osiem krótkich animacji o żołnierzyku w labiryncie i czyhających na niego śmiertelnych zasadzkach. Bohater niczym żywcem wyjęty z frontu II wojny światowej uwięziony w archetypie z mitu o Minotaurze. Tomasz Hanoff traktuje plastikową figurkę jak aktora w teatrze powiększonych przedmiotów: żołnierzyk uwięziony w wypełniającej się piaskiem klepsydrze, zaplątany w druciane pęta wśród ogromnych gwoździ lub przygnieciony wielkimi balami drewna. W jakiejkolwiek sytuacji by się nie odnalazł, zawsze kończy tragicznie. Targany przez los nieustannie przeżywa swoją matnię. Ze względu na czarno-biało konwencję, nastrajający grozą podkład dźwiękowy oraz powolne najazdy kamer wielu kojarzy klimat ujęć z kinematografią ekspresjonizmu lat 20. XX wieku. Pełne krzywizn i deformacji mroczne statyczne obrazy wyglądają jak wyjęte wprost z Gabinetu doktora Caligari. Autor nie przyznaje się do nawiązań, mówi, że stylizacja wyszła nieświadomie.

Według Tomasza Hanoffa artysta poprzez swoją twórczość powinien przede wszystkim wyrazić siebie oraz trafić do odbiorcy. W jaki sposób młody autor poradził sobie z drugą zasadą? Matnia w procesie ciągłych przekształceń i rozwinięć osiągnęła status interaktywnej instalacji wideo. W labiryncie znajduje się osiem punktów świetlnych osiągniętych poprzez wywiercenie małych dziurek i zamontowanie w tych miejscach styków magnetycznych. Łatwe do odnalezienia pola pełnią role portali - przycisków uruchamiających daną animację za pomocą umieszczenia w ich obrębie żołnierzyka. Labirynt staje się makietą, panelem sterowania, a odbiór pracy wymaga zaangażowania. Poruszyciel podejmuje decyzje. Tak długo jak pochyla się nad stołem, tak długo może nazywać się współtwórcą dzieła. Jednak jego możliwości ogranicza artysta. Podaje osiem propozycji ruchów i tyle samo scenariuszy wydarzeń. Póki nie odwiedzimy każdego miejsca będziemy zmuszeni poruszać się po makiecie po omacku.


Fot. Jagna Nawrocka.

Wchodząc z własnej woli w labirynt, wikłamy się w sytuacje o z góry ustalonym biegu. Nie mamy wpływu na zakończenie. Odbiorca staje się żołnierzykiem w rękach artysty. Tomasz Hanoff wywołuje u widza uczucia związane z zagubieniem, osaczeniem i bezradnością. Narzuca każdemu zainteresowanemu status uczestnika wydarzeń, a nawet czynnika powodującego. Wychodząc od własnych przeżyć emocjonalnych, pakuje żołnierzyka w groźne sytuacje bez możliwości ucieczki , a następnie dokładnie w ten sam sposób postępuje z odbiorcą. Wygląda jakby zmuszał go do popełnienia przestępstwa i obarczył całą winą za to, co się stało. Wszystko razem daje spójny obraz tożsamości. Tożsamości bezwolnej, skazanej na wieczne poruszenia i stracenia. Artysta ustanawia własną hierarchę władzy.

Patrząc na sztukę oczami Hansa-Georga Gadamera, znanego i cenionego filozofa niemieckiego, można porównać koncepcję Hanoffa do ustalania reguł gry. Matnia wybrzmiewa w pełni dopiero dzięki interakcji. „Gra zawsze wymaga współuczestnictwa. (...) Nie tylko wyraża życie wewnętrzne artysty, ale także pobudza życie wewnętrzne odbiorcy.” - mówi Gadamer, a jego słowa dokumentuje zapis wykładów z 1974 roku pt. „Aktualność piękna”. Filozof prezentował koncepcję, że sztuka przede wszystkim bazuje na samorzutnym ruchu w obrębie określonego pola. Wobec klasycznych dzieł polem zawsze były przemyślenia autora, natomiast ruchem reakcja mentalna odbiorcy. W przypadku interaktywnej instalacji Hanoffa gra przyjmuje bardziej dosłowny charakter. Matnia wymusza ruch fizyczny, a dopiero potem wywołuje wnioski. Gadamer szukając celu zjawiska wskazuje na tożsamość. Gra ma o czymś świadczyć. Ludzka ambicja i włożony wysiłek prowadzą każdego do jakiegoś rozwiązania. Animacje Tomasza Hanoffa kończy śmierć bohatera, jednak prawdziwy koniec odbywa się dopiero w umyśle odbiorcy. W jaki sposób odniesie wydarzenie do swojego życia. Kim się stanie po zakończonej rozgrywce.

Poprzez skonfrontowanie Matni z twierdzeniem Gadamera łatwo zauważyć, że doświadczenie sztuki mediów u swoich podstaw opiera się na dokładnie tych samych prawdach antropologicznych co dzieła klasyczne. Zmienił się stopień ingerencji widza w dzieło. Gra o tożsamość nie toczy się jedynie w sferze psychicznej. Współczesny odbiorcy, przyzwyczajony do gier RPG, które stwarzają możliwość wirtualnego istnienia w alternatywnej rzeczywistości, posiada szersze pojmowanie własnej tożsamości. Żyje w kilku wymiarach. Bez większego problemu przyjmuje rolę fikcyjnej postaci i porusza się po wymyślonym świecie. Dzięki istnieniu komputerów gra nie wymaga nawet uruchamiania wyobraźni. Nowe media stały się rozszerzeniami naszych umysłów. Człowiek, cytując Marshalla McLuhana, staje się „przedłużony”. Kanadyjski filozof, autor książki „Zrozumieć media” uważał, że człowiek wytwarza wspomagające środowiska, lecz one jego również wytwarzają.

Chociaż sztuka, pomimo zmian pokoleń, wciąż wyraża podobne treści, co u swoich początków, używa do tego nowych środków, a to zupełnie zmienia wydźwięk komunikatu. Technologiczne udogodnienia zmieniły człowieka. Podstawowe pojęcia związane z istnieniem, jak cierpienie lub śmierć, zyskały nowy wymiar. Mogą odbywać się na ekranie, niemalże bez naszego udziału.
Tworząc żołnierzyka Tomasz Hanoff myślał o sposobie poradzenia sobie z własnym problemem. Użył do tego medium typowego dla działania zwykłej platformówki. Przez okres trwania gry użytkownik identyfikuje się z poruszaną postacią. Kiedy ona umiera, gracz przegrywa i zaczyna zabawę od początku. Taka śmierć ma słabszą siłę rażenia. Współczesny odbiorca dobrze wie, że wcale nie oznacza ostateczności. Dlatego autor Matni może być pewien, że chociaż zapowiedział katastrofę już samym tytułem pracy, interakcji nie zakończy pierwsze posunięcie. Uparci gracze, próbują bez końca.


Fot. Jagna Nawrocka.

Można pokusić się o interpretację, że współcześnie każdy odbiorca jest zabawką w rękach nowych mediów, symboli rozwoju. Przenoszenie żołnierzyka z miejsce na miejsce w skomplikowanym labiryncie przypomina sterowanie avaterem w światach fabularnych gier online. Bez obawy przed śmiercią wkraczamy wirtualnym alter ego w sytuacje, z których nikt nie wyszedłby cało. Bawimy się w uśmiercanie, przeżywamy wielokrotnie to, co w rzeczywistości dotyka każdego tylko raz – przedłużamy się. Pokolenie nadludzi, plastikowych żołnierzyków w rękach rozrastającego się ogrodu informacji.

Artyści sztuki mediów poszukują wyrazu w stechnologizowanym otoczeniu, w którym żyje większość mieszkańców Ziemi. Dotykają sedna istnienia sztucznej inteligencji, która opanowuje kolejne płaszczyzny codzienności. Wykorzystują algorytmy, których nieustanny rozrost generuje maszyna. Używają narzędzi, bez których cywilizacja poszłaby innym torem. Wszystko w świecie wirtualnym, od powstania przez nieustanne mnożenie się informacji przypomina wielki wybuch i kształtowanie się wszechświata. Ludzka percepcja nie jest zdolna do opanowania wielkości żyjacego własnym życiem wynalazku. Skoro ten sztucznie stworzony świat coraz bardziej przypomina rzeczywisty, nic dziwnego, że na jego gruncie pojawiają się pytania o sens egzystencji. Kto tym steruje i jaki ma cel?

Wirtualność stała się dla jej użytkownika bezgranicznym labiryntem. Wciąga ludzi w platformy o ustalonych scenariuszach i ograniczonych ruchach. Jest polem niebezpiecznej gry o własną tożsamość. Wygląda na to, że już nie ma z niej wyjścia. Wygląda na to, że jest matnią.



Jagna Nawrocka



Tomasz Hanoff urodził się w 1990 roku, w 2006 otrzymał dyplom magisterski na Akademii Sztuk Pięknych im. E. Gepperta we Wrocławiu. Pod okiem prof. Wiesława Gołucha w ramach Pracowni Perswazji Medialnej na Wydziale Grafiki i Sztuki Mediów przygotował docenioną w ogólnopolskim konkursie pracę zatytułowaną „Matnia”.

Wszystkie wystawy w ramach 17. Biennale Sztuki Mediów Wro 2017 Draft System można odwiedzać do 11 czerwca 2017 roku. Szczegółowy opis wydarzeń wraz z mapą można znaleźć na stronie internetowej: wro2017.wrocenter.pl


Bibliografia:

„Aktualność piękna. Sztuka jako gra, symbol i święto”, Hans-Georg Gadamer.
„Zrozumieć media. Przedłużenia człowieka”, Marshall McLuhan.
Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze
Newer Posts
Older Posts

Kim jesteśmy?

Krytyka Artystyczna to przedmiot warsztatowy na kierunku Mediacja Sztuki, prowadzony pod kierunkiem dr Agnieszki Kłos na Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu.
Piszemy teksty krytyczne, artykuły, recenzje z aktualnych wydarzeń kulturalno-artystycznych w szkole, naszym mieście i regionie.

Facebook

Facebook Krytyki Artystycznej

Instagram

Instagram Krytyki Artystycznej

Stare Dzieje

Archiwalny Blog Krytyki

Archiwum Bloga

  • czerwca (1)
  • maja (33)
  • stycznia (19)
  • czerwca (8)
  • maja (15)
  • kwietnia (2)
  • stycznia (20)
  • grudnia (1)
  • czerwca (20)
  • maja (9)
  • kwietnia (2)
  • marca (1)

Created with by ThemeXpose | Distributed By Gooyaabi Templates