Obsługiwane przez usługę Blogger.

Krytyka Artystyczna

Sztuczna inteligencja to gorący temat. W kulturze popularnej pojawia się on od równie dawna, co obawa ludzi o bycie zastąpionym przez maszyny. Dziś ta wizja wydaje się być blisko jak jeszcze nigdy dotąd. Rozwój technologii pozwala już na implementację jej do sfery konsumenckiej, przez co inteligentne komputery zaczynają nas otaczać z każdej strony. To zjawisko wywołuje równie wiele zachwytu, co obaw, dlatego na tegorocznym Biennale Sztuki Mediów nie mogło zabraknąć prób podjęcia tego tematu.


„Empathy Swarm" to instalacja dwojga artystów - Katrin Hochschuh z Niemiec oraz Adama Donovana z Austrii. Oboje w codziennej pracy zajmują się technologią cyfrową, robotyką i pochodnymi, tworząc zgrany zespół artystów - naukowców. Ich instalacja na Biennale była odpowiedzią na temat Czynnik Ludzki. Można było zobaczyć ją w Instytucie Jerzego Grotowskiego.

Fot. Wojciech Chrubasik.


Ich realizacja jest ściśle powiązana ze sztuczną inteligencją. „Empathy Swarm" jest instalacją performatywną, toteż jej odbiór wymaga obecności człowieka, z którym mogłaby interagować. Aby zintensyfikować to powiązanie, sala, do której zostajemy wpuszczeni w Instytucie Grotowskiego jest zupełnie ciemna. Jedyne co widać, to dziesięć świecących obiektów, każdy wielkości około dłoni, ruszających się niezależnie, acz raczej trzymających się w grupie. Gdy oko przyzwyczai się do ciemności, artyści wkazują nam przestrzeń, odrobinę jaśniejszy prostokąt na ziemi o wymiarach około 6 x 9 metrów,na który możemy wejść, aby małe roboty nas zauważyły.


Ich reakcje na osoby wchodzące były różne. Na jednych reagowały od razu, zmieniając kolor, podjeżdżają powoli, wskazując na zainteresowanie. Na innych nie zwracały specjalnej uwagi. Jak twierdził artysta - „one mają humory." Łączyła je jednak płochliwość oraz fakt, że działają głównie jako jeden organizm. Pod wpływem gwałtownego dźwięku lub zbyt gwałtownych ruchów człowieka zamierają w bezruchu, przygasając jednocześnie. W innym momencie ostrożnie zbliżały się do gościa, starając się otoczyć go z każdej strony, świecąc jaskrawym światłem próbując zaznaczyć w ten sposób dominację. Innym razem wspólnie zaczynały się kręcić wokół własnej osi, by w pewnym momencie synchronizacyjnie zmienić kierunek obrotu przez co sprawiały wrażenie, jakby tańczyły.


Całe przedstawienie kończyło się, gdy wszystkie roboty rozjeżdżajały się nagle, każdy w swoją stronę bez kontroli, poza obszar wyznaczony przez artystów. Uderzały w ściany, wjeżdżały pod meble, niektóre traciły światło utrudniając ich zlokalizowanie. Powód? Zawieszenie się komputera kontrolującego je wszystkie. Każde z tych urządzeń było zależne od jednej stacjonarnej jednostki połączonej siecią Wi-Fi. Na tym urządzeniu „matce" znajduje się program odpowiadający za zachowanie się tych robotów.  Ma on wgrane tzw. „presety", czyli swojego rodzaju pliki zachowań instant. Wystarczy wprowadzić je do programu, a te małe cyfrowe stworzenia zachowują się zgodnie z opisem.


Nazwa instalacji miała uwydatnić sensualno - socjalny charakter obcowania z instalacją. Obiektywnie rzecz biorąc roboty i ich zachowania, choć bazują na zachowaniach naturalnych, są mało przekonujące. Po chwili ich nastroje stają się przewidywalne, ich zmiany losowe, choć całkiem gwałtowne. Zachowania maszyn szybko robią się przewidywalne, ponieważ bazują na konkretnych bodźcach, których odkrycie nie sprawia wielkich problemów, co pozwala na przejęcie kontroli nad nimi. To, co różni ich od standardowego komputera, a zbliża do człowieka to fakt, że pierwotnie na współpracę nastawione nie są.


W tych urządzeniach czuć ich komputerowość. Emocje to cecha kreowana milonami lat ewolucji. Nasza wewnętrzna natura nie da tak łatwo oszukać się światełkami i bączkami. To co jest wyjątkowe w tej pracy, to jej próba przyzwyczajenia nas do tego, że komputery nie zawsze będą na nasze usługi.


Wojciech Chrubasik

Instytyt im. Jerzego Grotowskiego, 18 maja 2019,
Rynek Ratusz 27, Wrocaw.
Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze
Cztery obrazy na złotym tle i trzy obiekty zaprezentowane przez Jarosława Potocznego w Galerii Entropia, absolwenta wrocławskiej Akademii, przełamują wrażenie „upadku” wrocławskiego malarstwa i wnoszą nowy radosny, acz intelektualny powiew do rzeczywistości wystawienniczej w naszym mieście.


Na wystawie Jarosława Potocznego we wrocławskiej galerii „Entropia”(26.03-12.04.2019), mogliśmy zobaczyć wybór jego najnowszych prac, pod sugestywnym tytułem „Złota era malarstwa oraz Trzy Obiekty”. Prezentowane prace to cztery duże „płótna” i trzy przedmioty artystyczne.


Jarosław Potoczny to absolwent wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych im. E. Gepperta. Na początku lat 90 studiował malarstwo na tejże uczelni w pracowni Konrada Jarodzkiego, którego legendarna pracownia 208 „wypuściła” w tym okresie dużą grupę interesujących artystów. Jedną z ciekawszych osobowości z tego okresu jest właśnie Jarosław Potoczny, znany we wrocławskim środowisku pod swoim artystycznym pseudonimem „Potok”. Już w czasie studiów na Akademii był osobą przyciągającą swoim artystycznym nonkonformizmem i poszukiwaniem „własnego” stylu. Z tego okresu zapamiętałem duże płótna realizowane w trakcie jego przygotowań do dyplomu. Warto dodać, że tym okresie „królował” na wrocławskiej ASP - wtedy jeszcze PWSSP(Państwowa Wyższa Szkoła Sztuk Plastycznych) „swojski plagiatyzm” dokonań światowej sztuki - styl nawiązujący do „nowych dzikich”, których reprezentowali m.in. Krzysztof Skarbek czy Zdzisław Nitka. U Potocznego można było zaobserwować łamanie tej estetyki poprzez użycie różnorodnych elementów czy przedmiotów takich jak na przykład stara metalowa markiza z przeznaczonej do wyburzenia kamienicy czy przezroczyste formy wykonane poprzez odciskanie elementów zabytkowej sztukaterii w gorącym szkle. Różnica przejawiała się właśnie w zmianie podobrazi. Płótno było zastępowane dywanami czy ceratami, częścią wspólną było natomiast traktowanie materii malarskiej. Obrazy „pływały” w malarskim informelowym sosie, nawiązującym z jednej strony do dokonań amerykańskiej awangardy, z drugiej do malarstwa niemieckich „Neue Wilde” czy też do jego klasycznych korzeni tkwiących w okresie rozkwitu malarstwa ekspresjonistycznego lub też fowistów. 


Czas studiów „Potoka” naznaczony był także fermentem związanym z okresem transformacji po upadku „żelaznej kurtyny”. Pracownia Jarodzkiego była wtedy swoistym centrum wrocławskiej galaktyki artystycznej. Co chwila wpadały tam z wizytą różnorodne postacie - od luminarzy sztuki po chcące chłonąć ten zwariowany świat, przypadkowe osoby. Zdecydowanie Potok był wówczas jedną z osób nadających ton dyskusjom artystycznym. W bezkompromisowy sposób określał swoje status quo w rozumieniu celów uprawiania malarstwa, miał też wizję samego rozwoju tej dziedziny sztuki. Do dzisiaj artysta nie zmienił się w podejściu do zagadnień twórczych i zawsze swoją pracą oraz uporem daje świadectwo sensu uprawiania sztuki. Jego postawa jest z jednej strony ujęta w romantyczną wizję artysty demiurga, wyprzedzającego swoje czasy, któremu wszystko dzięki intelektowi przychodzi z łatwością. Z drugiej strony pokazuje, że Sztuka wymaga tytanicznej pracy u podstaw, że jest kreacją solidnego warsztatu twórczego czy poznawaniem nowych możliwości w obrazowaniu swoich wizji. Ten ostatni element jest jednym z ukrytych walorów, które nie zawsze są widoczne w momencie obcowania z gotowym dziełem sztuki. Przez te 27 lat od dyplomu, sztuka Jarosława Potocznego przeszła wiele okresów twórczych, ale widać w niej tę lekkość w traktowaniu odwiecznych problemów artystycznych. Potoczny poszukuje, przetwarza i buduje nowe obszary twórczej ekspresji w oparciu o nieszablonowe materiały.


„Dziewczyna karmiąca jelenie”, fot. J. Potoczny. 


Artystyczne doświadczenia oraz rys osobowy można było prześledzić na tegorocznej wystawie w Galeria Entropia. Jest to pozornie nieduża galeria, ale za to znana ze świetnego doboru wystawiających w niej artystów. W jej kameralnym wnętrzu bardzo ciekawie prezentowały się wielkoformatowe prace artysty. Na wprost wejścia wisiały dwie duże prace malarskie: i „Heart of Luxus”. Wszystkie obrazy zgodnie z tytułem dosłownie kapią od złota. Efekt ten Potoczny uzyskał poprzez użycie w każdej ze swoich realizacji złotej grubej lycry, jako podobrazia. „Dziewczyna karmiąca jelenie” umieszczona po lewej stronie przedstawia przewrotną scenę karmienia jeleni przez nagą kobietę, z bujną czarnowłosą fryzurą, w wysokich czarnych kozakach. Temat obrazu od razu nasuwa znany w polskim malarstwie motyw „Jeleni na rykowisku”. Temat można powiedzieć „narodowy”, sławiący magnackie życie pełnego prastarych puszcz, oszałamiających polowań. W estetyce artystycznej motyw ten uważany jest za przejaw „najwyższych” form kiczu realizowanych najczęściej z powodów finansowych. Można zaproponować tezę, że obrazy z jeleniami zawsze znajdą jakiegoś „jelenia”. U Potoka złote tło sugeruje swego rodzaju wyjątkowość czy raczej absurdalność sytuacji, czyli karmienia zwierząt. Dodatkowo komizm podkreślony jest poprzez zastosowanie, w miejsce paszy, świecących na zielono neonów ledowych. Artysta gra tu nie tylko z kulturowymi motywami jelenia, jako obiektu, ale też zwraca uwagę, że całe to dokarmianie, tak chętnie hołubione przez konserwatorów przyrody to tylko zabawa, a raczej przygotowanie do zabawy, a nie poważny gest ekologiczny.


"Heart of Luxus", fot. J. Potoczny. 


Kolejna praca wisiała po prawej stronie od jeleni, była zarazem największym obrazem na wystawie. „Heart of Luxus” przedstawiają silnik samochodowy. Ten duży obraz utrzymany jest w eleganckiej czarno szarej gamie złamanej szmaragdową zielenią i błękitem. Centralnym elementem pracy oraz przedstawionej maszyny jest nakładka na śrubę na tle jasnoniebieskiego elementu konstrukcyjnego. Nakrętka jest namalowana bardzo wyraziście i wzbudziła zachwyt jednego z wrocławskich artystów, znanego malarza Marcina Harlendera, który w trakcie wernisażu zawołał: „O to jest wspaniale namalowana śruba – kwintesencja wyobrażenia śruby!”. Obiekt pozornie nieestetyczny, jakim jest silnik samochodowy zaskoczył zatem pięknem użytych gam kolorystycznych i pociągnięciami pędzla.


Po prawej stronie pod oknem wyeksponowano obiekt pod tytułem „Bak”. Praca powstała w 2016 roku. Użyto w niej syntetyczny bak paliwowy, na którym znajduje się napis wykonany z białej foli samoprzylepnej: „Kiedy ona będzie mi mówić, że potrzebuje mnie, król przyjemności powie, co mogę zrobić”. Praca jest częścią większej serii takich czarnych baków z umieszczoną na nich poezją. Baki są pojemnikami na paliwo, ale w ujęciu artysty ich funkcja pojemnościowa jest znacznie szersza i obfitsza. Poetycki kontekst jest swego rodzaju absurdalnym przedstawieniem miłości, można by rzec, że to „Bak, który mnie kocha”.


Na przeciwległej ścianie prezentowany był następny assemblage pod tytułem: „ready madE”, będący konstrukcją składającą się z oryginalnej dwulufowej strzelby z osadzoną w miejsce spustu karabinowego przednią zębatką rowerową, całość zamontowana na pomalowanym na biało taborecie. Element napędowy roweru umożliwia widzowi siadającemu w odpowiedniej pozycji przekręcić korbę i „strzelić” sobie w głowę. Poprzez swój ambiwalentny i ponury charakter obiekt niejako odbiera widzowi łatwe skojarzenie z ready-made. Przewrotność znana z klasycznych prac Marcela Duchampa czy Man Raya poprzez zestawienie tych tak różnych w charakterze przedmiotów w jedną całość staje niejako w poprzek, na drodze przyjemności i ducha zabawy znanej z dadaistycznych koncepcji. Samobójstwo wiąże się, bowiem z tragedią autodestrukcji czy cierpienia bliskiej osoby. Obiekt gra tutaj z samobójstwem, jako czymś mechanicznym, przez co sprowadza je do aktu błahego. Sugeruje, że targnięcie się na własne życie nigdy nie daje się racjonalnie wytłumaczyć, że jest banalnie przerażające.


„RRVW”, fragment, fot. J. Potoczny. 


Po prawej i lewej stronie od wejścia wisiały dwa obrazy pod tytułem „RRVW” i „RVW”. Obraz „RRVW” utrzymany w ciepłej gamie, a obraz „RVW” w tonacji błękitnej. Pierwszy przedstawia uproszczony geometryczny kształt zbiornika paliwowego namalowany zgaszoną czerwienią. Widzimy także fragmenty plastikowych rur, które są fragmentami oryginalnych elementów zbiornika. Wszystkie te fragmenty są czarne z wyjątkiem jednej małej żółtej rurki. Jej jaskrawy akcent kolorystyczny świetnie współgra ze złotym tłem i cynobrowymi, szerokimi, i odważnymi, lecz subtelnymi w charakterze pociągnięciami pędzla, które budują kształt zbiornika. Obrazy budują w widzu wrażenie niepokoju dzięki ogromnemu i monumentalnemu formatowi przypominającemu bizantyjski fresk lub średniowieczny ołtarz. Złota tkanina tworzy efekt głębi i nierealnej przestrzeni. Drugi z obrazów kontrastuje z tłem poprzez stalowe błękity. Również przedstawia uproszczoną formę namalowanego baku z fragmentami jego oryginalnych elementów i tu także pojawia się dodatkowy element w postaci wykonanego z zielonego plastiku zaworu paliwowego. Na złotym tle pojawia się delikatny zielonkawy cień zaworu. Oba obrazy charakteryzuje statyczna centralna kompozycja zakłócona użyciem oryginalnych samochodowych części. 


„Pieśń nad Pieśniami”, fot. D. Podsiadły. 

W bocznej kameralnej salce można było obcować z multimedialnym obiektem pod tytułem „Pieśń nad Pieśniami”. Utrzymaną w oryginalnej kolorystyce, blaszaną replikę puszki na gaz Cyklon B - środek używany w czasie II wojny światowej do zagazowywania ludzi w obozach koncentracyjnych. Denko i wieczko opakowania, przedstawiającego ten preparat, zostało dodatkowo podziurawione sztyletem. Dzięki temu można było usłyszeć wydobywający się z wnętrza, tekst recytowanej przez aktorów biblijnej księgi „Pieśni nad pieśniami”. Praca Potocznego ponownie dotyka tematu kontrastu i banalności, tym razem - banalności zła. Cyklon B - środek zaprojektowany do niszczenia insektów, został przez hitlerowskie Niemcy wykorzystany do eksterminacji. Ofiary to w większości ludność pochodzenia żydowskiego. Słowa wydobywające się z wnętrza, sławią miłość: „Połóż mię jak pieczęć na twoim sercu, jak pieczęć na twoim ramieniu”, trywializują i estetyzują przedmiot nierozerwalnie związany z masowym zabijaniem. Zastosowane przez Potocznego zestawienia znoszą się nawzajem i uzupełniają. Przywodzą podświadomie przed oczy wyobraźni obrazy znane z filmów dokumentalnych o obozach zagłady.


Wystawa świetnie korespondowała z zabytkowym wnętrzem galerii. Prace, pomimo swoich rozmiarów, nie przytłaczały widza, pozwalając dzięki zostawionej wolnej przestrzeni na swobodną osobistą kontemplacje. Potoczny zadbał w ten sposób o komfort odbiorcy. Można by się przyczepić do oświetlenia nieoddającego w pełni efektu złotej lycry. Zastanawiało też to, że prace były zakurzone i nie wiadomo właściwie z czyjego niedopatrzenia.


Wystawa Potoka zostawia widza z szeregiem pytań i wątpliwości. I to uważam za pozytywny efekt. Artysta swoją percepcję otaczającej nas rzeczywistości przedstawia za pomocą środków będących fuzją malarskich odkryć. Prezentuje nam klasyczny warsztat, który jest wynikiem codziennej i intensywnej pracy. Daje przy tym dowód swojej wrażliwości na barwę i materię, a przy tym nowe odczytanie symboli czy wręcz ich powoływanie tam, gdzie ich nie było. Poza aspektami warsztatowymi ma też strategię i wchodzi z widzem w grę – z jego spojrzeniem, uwagą. Przykuwa skupienie na elementach błahych i pozornie nieestetycznych, naszej codziennej technologicznej rzeczywistości. Proste fragmenty świata są odpowiednio wyeksponowane, te z kolei zasadnicze ukryte pod warstwą blichtru. W swoisty sposób uczula widza na błahość spraw śmiertelnych, na ich latentną moc spoczywającą w zabawie czy nawet mieszczańskim kiczu. Jarosław Potoczny jest malarzem, który w pewnym sensie kontynuuje stare i złote tradycje, mimo że by się pod tym nigdy nie podpisał.



Dominik Podsiadły




„Złota Era Malarstwa oraz Trzy Obiekty”, Jarosław Potoczny, 
26.03 - 12.04.2019, Galeria Entropia, ul. Rzeźnicza 4, Wrocław.
Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze

Przynależność do grupy, środowisko w jakim się wychowujemy, to aspekty jakie kształtują młodych ludzi. Etniczne uwarunkowania i geograficzne położenia miejsca z którego się wywodzimy jest tym co rzutuje na naszą wewnętrzną tożsamość. Uwarunkowanie tego jakim językiem operuje grupa z jakiej się wywodzimy, jakie mają tradycje i przejścia ludzie, którzy do niej należą. To rzutuje na nasze wewnętrzne ,,ja’’ na przynależność do fragmentu świata, do naszej małej ojczyzny, którą każdy z przedstawiciel naszego gatunku  posiada.

Fot. Łukasz Kwiliński




I właśnie tą przynależność pokazuje nam na swojej wystawie młody kurator Wojciech Chubasik, studenta III roku Mediacji Sztuki na Akademii Sztuk  Pięknych im. E. Gepperta we Wrocławiu. Wystawa jest podsumowaniem projektu,, Gwarnego’’ prowadzonego jako cześć dyplomu przez studenta. Wernisaż wystawy odbył się 24 maja 2019, o godzinie 19:00 w Galerii Sztuki Współczesnej MD-S.

Młody kurator postanawia wejść w głąb środowiska w jakim się wychował, do krainy węgla brunatnego i modrej kapusty. Do świata ludzi o wielkich sercach i specyficznej mowie zwanej gwarą. Twórca wystawy podejmuje się odnalezienia artystów ze swojej małej ojczyzny. Zorganizowania grupy, która przez swoją twórczość mówi o przynależności do danego miejsca na mapie naszego kraju. Górny Śląsk to kolebka górnictwa, dobrego jedzenia i jego mieszkańców Hanysów.  Ludzie z tamtych okolic są sprawiedliwi i pełni wigoru. Mowa jaką się posługują to nieodzowna część ich tradycji i codzienności. Jest ich dobrem kulturowym i dziedzictwem.

Na wystawie mamy przyjemność oglądać prace osób związanych z tym magicznym miejscem. Są tu zarówno fotografie, grafiki jaki filmy. Między  innymi można zobaczyć pracę Karoliny Jonderko, Marty Kostrzewy, Arkadiusza Gola, Grupy Karbido oraz film samego kuratora.
Artyści wymienieni powyżej ukazują w swoich parach ducha śląska, ich przynależność do danego miejsca. Swoisty charakter jaki posiada każdy zakątek naszej planety, zakątek, który charakteryzuje się wymierającym językiem ukształtowanym w tym właśnie regionie.
Gwara jest tematem o którym opowiada film Wojtka Chrubasika. Jest zagrożonym gatunkiem w dzisiejszym świecie, nieodzownym elementem Górnego Śląska.

To zanikająca część kultury, ginąca z powodu brak pielęgnacji jej wyjątkowości.  Wyróżnia ten obszar naszego kraju jest zagrożona, przemianą w nicość. Szereg zlepek liter składających  się w wyrazy, wyrazy rozumiane przez grupę zamieszkującą węglową krainę.
W filmie możemy usłyszeć wypowiedzi znakomitych znawców kultury i języka, takich jak miedzy innymi prof. Jana  Miodeka. Oraz wypowiedzi młodych Ślązaków którzy nie zapominają o swoim powchodzeniu, o swojej ojcowiźnie, jakom jest gwara.


Fot. Łukasz Kwiliński.


Ludzie, którzy mają skarb w postaci swoistej mowy walczą o jej przetrwanie, niestety jak wszystko, co spotykamy niezwykłe elementy naszej kultury, gwara może zaniknąć i przepaść w czasoprzestrzeni. Jest to swoista mowa, która ukształtowała się w danym okręgu, jest ściśle powiązana z ludźmi zamieszkujących ten teren.

W dzisiejszym świecie coraz mniej ludzi dba o to z jakiego miejsca pochodzi. Nie zastanawia się i inspirują swoją małą ojczyzną. Ojczyną, która może przekazać , piękne obrazy jakimi są wspomnienia z dzieciństwa. Jak inność sprawia że czujemy się wyjątkowi. Inność którą jest język nie używany przez obcych, ludzi nie zamieszkujących teren naszego domu rodzinnego. O tym wszystkim opowiada zarówno film Wojtka Chrubasika jak i dzieła artystów, które można zobaczyć na wystawie. Ekspozycji pokazującej silne przywiązanie do miejsca, z jakiego się wywodzimy do wspomnień związanych z nim.

Wystawa pt. ,,Pacz Tam Jako’’ to przedsięwzięcie, która przenosi nas w opowieść o tym jak jest w świecie położonym na południu Polski. Jak ludzie z tego okręgu mówią o swojej przynależności do danego miejsca. Do tego, jak ważne jest to skąd się pochodzi, gdzie się urodziliśmy i co za tym idzie jakie tradycje będą nam przekazane. Każdy człowiek ma swój rodziny dom, miejsce w którym dorastał, które go ukształtowało i wryło się na zawsze w jego pamięć, miejsce będące naszym domem.



Łukasz Kwiliński



Galeria Sztuki Współczesnej MD_S, 24 maja 2019,
ul. Bolesława Chrobrego 24, Wrocław.


Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze

Jedno z największych wydarzeń w świecie motoryzacji, nowinki technologiczne, niekonwencjonalne rozwiązania. W marcu 2019 roku byliśmy świadkami nowego pokazu możliwości motoryzacyjnych. Projektanci z wielu zakątków świata pokazali publiczności projekty w kontekście niesztampowej oprawy.


Rend. Konrad Cholewka.

Wystawa rysunków koncepcyjnych „Geneva MotorShow”, w której absolwent naszej uczelni, Konrad Cholewka, brał udział, była dla mnie nie tylko świetnym wglądem w wkład polskiego artysty w kreowanie futurystycznego designu dla zagranicznych marek, ale i promocją artysty u boku takich projektantów, jak Leonard Fioravantii.


Z artystą miałem styczność już we Wrocławiu, gdzie projektowaliśmy wspólnie spersonalizowane nagrody na polski i zachodni rynek. Już podczas tego spotkania można było zauważyć zdecydowanie artysty, jego odważny styl, a także nieszablonowe użycie różnorodnych mediów technologicznych w podejmowanych projektach. Bardzo zaskoczyła mnie otwartość imprezy, podczas której nie tylko pracownicy mają okazję zaprezentowania się i zebrania opinii, lecz także niezależni artyści, którzy pokazują projekty niekonwencjonalne, odważne, ale także dobrze przemyślane. Forma wystawy przypomina sekwencję ilustracji, wskazanie genezy pomysłu, dzięki któremu artysta uzyskał finalny „produkt”. Dla projektantów niestety smutne jest to, że nie zawsze możemy podziwiać ostatecznie zaakceptowany projekt. Przeszkodą może okazać się zbyt abstrakcyjny kształt, czy niemożliwa do skonstruowania i zaimplementowania technologia.           

W większości wystaw malarskich, rysunkowych, czy kolekcjonerskich, mamy do czynienia z czystą wizją artysty i niemal nieograniczoną swobodą w jej przedstawieniu, w przypadku wystaw motoryzacyjnych podstawowym aspektem, który decyduje o istocie "produktu", jest funkcja transportu i naszego bezpieczeństwa. Oczywiście nieco miejsca zajmuje futurystyczna wizja samochodu dla artysty.

Układ prac na wystawie przypominał tunel, w który wpadał widz i był bombardowany dużą ilością abstrakcyjnych pomysłów. Dobrej jakości wydruki zamontowane były na długich stelażach o wysokości około 2,5 metra. To one świetnie wpływały na nasze poczucie i brak poczucia tej przestrzeni.

Artysta grał również poczuciem głębi za pomocą formy ustawienia i taktycznie rozegranych tonów; od najjaśniej stonowanych do najciemniejszych. Był to naprawdę ciekawy zabieg, bo projekty początkowo dawały widzom poczucie ciepła rodzinnego, bezpieczeństwa, dzięki lekkim liniom, ekspozycji obłych kształtów, nieco większych przestrzeni. Zupełnie inaczej wyglądała końcówka tunelu, w której ekstremalnie niskie kształty karoserii zostały złamane przez agresywne linie. Zniekształcało to formę do tego stopnia, że auta kojarzyły się z pojazdami z filmów science fiction.

Rend. Konrad Cholewka.
Odbiorca na wystawie projektów motoryzacyjnych otrzymuje niewiarygodną ilość bodźców. Wrzucony w ten wir dość zwariowanych pomysłów, nie może spokojnie stanąć i analizować każdego projektu. Dopiero po przejściu przez ekspozycję i oswojeniem przekazu projektanta, może zacząć wychwytywać szczegóły. Oko widza bez przerwy atakowane jest jednak ciekawymi rozwiązaniami. Po jakimś czasie widz już wie, który projekt go pociąga i dlaczego chciałby otrzymać do niego kluczyki.

Oczywiście największą uwagę przyciągają projekty samochodów stricte sportowych, działają one niczym obiekt pożądania.      

Prace Konrada Cholewki przypominają serię pojazdów projektowaną przez Macieja Kuciarę na potrzeby produkcji filmowych. Mimo, że Cholewka nie pracuje w tradycyjnym warsztacie malarza, potrafi jednak mistrzowsko operować malarskimi formami. Niewykluczone że artysta, który tak biegle posługuje się tabletem graficznym, byłby w stanie przenieść swoje umiejętności na warsztat  techniki olejnej lub akrylowej.

Jednym z moich faworytów na wystawie jest projekt Renault Liberta. Przyniósł on Cholewce sukces w Polsce, za którym przyszły pieniądze, ale otworzył także furtkę do firm typu ItalDesign. Projekt Liberta prezentuje samochód bardzo mocno zautomatyzowany, w którym nie do końca wiemy, jak przebywa drogę, ale to nie nasze zmartwienie. Pomysł ingerencji w każdy podzespół samochodu może nam się wydawać dawno wykorzystywany, jednak prawdziwą "wisienką na torcie" jest system nazwany przez autora „chocolate”. Jest to zamontowana sieć, która pozwala dzięki pneumatycznemu sterowaniu, dostosować każdą płaszczyznę w samochodzie do naszej potrzeby. Trzeba przyznać, że pomysł jest genialny. Jednakże sam etap produkcji zapewnie przerósłby finansowo niejedną firmę. Karoseria pojazdu jest bardzo opływowa. Jedyne załamanie struktury widzimy nad nadkolem. Urzeka widzów niezwykle niekonwencjonalny projekt skrzydeł nadwozia.

Rys. Konrad Cholewka.
           

Również AUDI Office okazał się świetną prezentacją samochodu służbowego na planszy. Prezentacja zawierała szczegółowy opis i bardzo dobrze narysowane finalne wersje samochodu. Mój wzrok przykuły niesamowicie dopieszczone detale wnętrza oraz jego funkcjonowanie. Zostały zaprojektowane naprawdę z myślą o ludziach żyjących w "biegu". Małe rozmiary samochodu pozwalają na przyjemniejszą podróż w miastach, które spóźnień nie wybaczają. Frontowa szyba otacza pojazd wprost ekstremalnie, bo aż do samej tylnej osi. Projekt przednich świateł nie wyróżniał się w porównaniu z większością projektów. Samo zastosowanie spłaszczonego kształtu elipsy wydłużającej się po obwodzie karoserii, był już natomiast pozbawiony głębszego zamysłu. Najbardziej zaskoczyła mnie modulacja podwozia. Daje ona możliwość poruszania się po niedostosowanej do tradycyjnej jazdy nawierzchni.

           
Ostatnią planszą na wystawie był zestaw projektów samochodów sportowych. Wszystkie w ciemnej tonacji z elementami neonowych dekoracji. Zaskakującym jak ograniczenie palety barw w projektowaniu przemysłowym może pomóc. Daje ono odbiorcy możliwość skupienia się na tym, co ważne, a w tym przypadku były nimi kształty i innowacyjne rozwiązania.

           
Rend. Konrad Cholewka.

Nie można zapomnieć o roli, jaką odgrywają dla nas projektanci urządzeń przemysłowych i użytkowych. Sztaby ludzi odpowiedzialnych są nie tylko za to, żeby z powodzeniem "rozbić naszą skarbonkę", ale również, by ich produkt spełnił wymogi bezpieczeństwa na drodze. Ekspozycje aut i projektów stanowią okazję pokazu największych marek i ich wkładu w nowe rozwiązania technologiczne. Oczywiście podstawą dla przeciętnego widza jest zawsze jedno: świeże prototypy niekonwencjonalnych karoserii. Przecież to właśnie karoserie stanowią główny punkt designu.




Adam Mazurek


Geneva International Motor Show, marzec 2019,
Genewa, Szwajcaria.

Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze

Istota człowieka wywodząca się od Wenus przybiera postać hybrydy XXI wieku, nasze matki i córki nie muszą już istnieć jako forma, która ma za zadanie, przekazać światu kolejną istotę. Nasze czasy zobowiązują, wymagają, oczekują od nas brutalnej zmiany.


Temat ma uosobienie o tyle wyraziste, że sam zaprasza nas do poruszenia. Sara Sulej studentka wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych, podejmuje wyzwanie i za pomocą wystawy w „Galerii pod Psem”, instalacja „Kobieta”,  która mieści się we wrocławskim ASP, ukazuję połączenie siły duchowości i materii jakie drzemie w kobietach, to odbicie ciągłych wzlotów i upadków w trudach codziennych zmagań z rzeczywistością.



Wejście do galerii: możemy odczuć atmosferę ciężaru, półmroku i enigmatyczności. Duży wpływ na doznania wywiera znikome oświetlenie, które wręcz wita nas, zapraszając do poruszeń związanych z upadkami. Problematyka jaka przedstawiona jest za pomocą instalacji, przedstawia wyrwany moment z życia każdej kobiety, chwilowe załamanie ukryte w przestrzeni pokoju w towarzystwie telewizora alkoholu i papierosów. Na samym wstępie możemy dostrzec plakat, który tak wiele mówi nam o samej wystawie, przedstawia twarze kobiet w dosyć specyficznej formie. Kobiety, pokazane są jako białe kontury widniejące na czarnym tle, z zaznaczonymi czerwonymi ustami jako atrybut żeńskości. Postacie nie są szczęśliwe, ich wyraz twarzy pozostawia wiele niedomówień, można by rzec, że są przygnębione jakby zawieszone w danej chwili. Stawiając kolejne kroki, spotykamy się z tekstem wprowadzającym w tematykę wystawy, stanowiącym sugestię, co do odbioru całej instalacji. Autorka pokazuje nam przeciętny dzień kobiety wśród pracy, odbieranych telefonów, opieką nad dzieckiem, domowych obowiązków, ciągłej pogoni.
Zgłębiając się w kolejne zakamarki, wchodzimy w przestrzeń wypełnioną czarnym bawełnianym materiałem, która otacza za równo podłogę, jak i ściany, nie pozostawiając dostępu do światła dziennego. W centralnym punkcie wystawy, dostrzegamy czarną sofę, a na niej rzuconą wręcz kobietę, przedstawioną jako kontur, jakby rzuconą  z dozą przypadkowości i chaotyczności na kanapę. Kobieta nie jest tam namacalnie, dlatego, że przedstawiono ją za pomocą obrazu wyświetlonego z rzutnika. Całą przestrzeń wypełniają niezliczone paczki po papierosach, butelki, powygniatane kartki z tekstem, przedstawionym nam na początku, co nie pojawiło się bez powodu. Zwieńczeniem są dwa dodatkowe elementy, lampa i stary telewizor, żywcem wyrwane z domów naszych babć czy ciotek.



Fot. Weronika Krawczyk.


Sulej wykorzystała proste elementy w niekonwencjonalny sposób, czarny materiał udoskonaliła poprzez jego zastosowanie do nadania charakteru instalacji. Kanapa stała się dominantą wystawy, śmieci zmieniła w kluczowe elementy, a lampa czy telewizor mają wyraz symboliczny. Zastosowane barwy są monochromatyczne, bezgraniczna czerń z białą postacią akcentowana czerwienią rekwizytów. Światło z jakim mamy do czynienia jest znikome, przykuwające uwagę, mające za zadanie oświetlić tylko scenę w jakiej się znajdujemy, pomijając resztę otoczenia. Elementem świetlnym została staromodna lampa, od której nie możemy wymagać dużego źródła światła.

Tematyka przedstawiona przez artystkę, wyrażona w największej mierze została za pomocą symboliki. Chaotycznie porozrzucane kartki, przekazanie widzowi, że chwila ujęta wyraża moment kryzysu, kiedy to bohaterka wystawy opada z sił i chwilowo poddaje się w wirze bezsilności, codzienność w tej chwili  idzie na dalszy plan i nie jest wymiarem realnym. Poza jaką przyjęła kobieta nasuwa myśl o bezładzie, próbie momentalnego odrealnienia z poczucia nadmiaru problemów życia, przypadkowe nieharmoniczne ułożenie ciała, dosyć nienaturalne. Źródło światła pochodzi z rekwizytu nie tej epoki co świadczy o dziedzictwie rodu kobiet, cykliczności co do podejmowanych wyzwań. Jednak samo światło pełni rolę nadziei, oświetlając scenę bacznie przygląda się zdarzeniu. Instalacja została nakreślona jako przedstawienie zawarte wyrwanej chwili być może dlatego, że autorka studiuje kierunek Scenografii. Scena w jakiej mamy szansę uczestniczyć zawiera żeński motyw vanitas, cierpienie z jakim mamy do czynienia przemija, aby wprowadzić nas w losy kolejnych zmagań. Kobieta nakreślona przez rzutnik ma za zadanie być formą uniwersalną, każda z nas nosząca pierwiastek Wenus ma możliwość wpasować się w obraz konturu. Zarys stanowi puste miejsce, dając nam możliwość wpasowania się w chwilę, odnalezienia samej siebie w kryzysach. Nie zawsze to co na pierwszy rzut oka wydaje nam się banalną kwestią i płynną codziennością danej istoty, rzeczywiście takie jest, a jeśli coś z pozorów tak wygląda to za jaką cenę. Pogoń zmusza nas do zaciśnięcia zębów, napięcia mięśni, usztywnienia kręgosłupa i wyścigu o byt. Drogę tę zwyczajnie trudno nazwać prostolinijną, ma swoje wyboje, co pokazała nam Sulej w swoim dziele, a wszystko to ma ukazać, że nasze problemy zostają pod osłoną prywatnego wnętrza pokoju.





Weronika Krawczyk





„Kobieta jako element dekoracyjny między kanapą a telewizorem”, Sara Sulej, Galeria pod Psem, ASP, Pl. Polski, Wrocław 05.04.2019- 19.04.2019.



Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze




Każdy z nas w swoim życiu ulega szeroko pojętym iluzjom. Czy jest to magia pierwszego wrażenia, które z czasem okazuje się błędne, czy występy ulicznych magików na wakacyjnym wyjeździe, czy może mylnie interpretowana rzecz na obrazie, który mamy przyjemność oglądać.


Fot. Konrad Woszczyk.


Od wieków artyści bawią się iluzją i wyobraźnią odbiorców. Najprostszym przykładem może być choćby pointyzm, gdzie dopiero odchodząc od obrazu na odpowiednią odległość możemy ujrzeć co on przedstawia. Wszędzie możemy natknąć się na to, że coś z bliska jest zupełnie inne, niż z daleka. Przykładów można znajdować bez końca, od fotografii, przez książki, czy nawet w życiu codziennym. Więc czemu ciągle dajemy się nabrać?

Grzegorz Madaliński student Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu, stworzył 12 fotografii ludzkiego ciała zamkniętego w jednym cyklu. Przedstawił je w galerii Cafethea we Wrocławiu, 8 marca 2019 roku na wernisażu zatytułowanym ,,Ciało stale’’.  Wszystkie prace to fotografie części ludzkiego ciała w dużym zbliżeniu. Autor od początku postanowił zaintrygować odbiorców i już sam tytuł wystawy skłania nas do zastanowienia. Zabieg ten nie jest przypadkowy i znakomicie współgra z fotografiami. Zmusza odbiorców do pochylenia się nad problematyką dzieł, oraz wytrąca nas ze strefy konwencjonalnego myślenia.

Tytuł bardzo dobrze odzwierciedla myśl jaką chciał przekazać artysta poprzez swoje prace i już od samego początku możemy się spodziewać, że fotografie mogą być trudne w odczycie. Wszystkie zdjęcia są minimalistyczne oraz utrzymane w jednakowej kolorystyce, dzięki temu wystawa jest spójna. Przez bardzo ograniczony kadr trudno sobie wyobrazić oglądanie tylko jednej fotografii bez towarzyszących jej reszty prac z cyklu.

Wszystkie zdjęcia są bardzo rozjaśnione, ale charakteru dodają im pojedyncze, kontrastowe cienie, dzięki czemu prace są czyste oraz linearne. Niesamowita ostrość i duża wielkość fotografii, bo aż 60 x 40 cm, pozwala na zauważenie nawet najcieńszych włosków, które trudno dostrzec gołym okiem. Wprowadza to odbiorców w świat swego rodzaju intymności. Poza ledwie dostrzegalnymi włoskami możemy gdzieniegdzie dostrzec pomarszczoną, czy pofałdowaną skórę, która pomimo kontrastu znakomicie komponuje się z ogólną jasną i gładką formą.

Jedna fotografia zdaje się być lekko odmienna od pozostałych. Przez tak zwaną gęsią skórkę praca zdecydowanie się wyróżnia pośród zdjęć gładkiej skóry. Przyciąga ona wzrok zdecydowanie na dłużej przez swoją odmienność.

Cykl fotografii w nieoczywisty i niekonwencjonalny sposób przedstawia nam zakamarki ludzkiego ciała. Celowo zbija nas z tropu, profesjonalnie i umiejętnie manipulując kadrami. Prace Grzegorza Madalińskiego wydają się być przemyślane, zdecydowanie widać co było celem autora. W znakomity sposób ukazuje problematykę nieświadomości, ponieważ mimo bliskiego i codziennego kontaktu z przedstawionymi obiektami, wciąż mamy problem z rozszyfrowaniem i właściwym odebraniem przedstawionej formy.

Autor z łatwością ukazuje nam magię pierwszego wrażenia, codzienne złudzenia, którym ulega każdy z nas. Wiele zdarzeń mogło zainspirować fotografa do stworzenia tego cyklu. Jest on bardzo intymny, ale igranie z wyobraźnia sugeruje jednakże prześmiewcze podejście do ukazywanego tematu. Autor w sprawny sposób inicjuje w odbiorcach zabawę w kotka i myszkę z własną wyobraźnią. 

Uważam, że monochromatyczne zestawienie szarych ścian wraz z czarno białymi fotografiami było odważnym i w rezultacie udanym połączeniem. “Ciało stale” jest to wystawa dla ludzi chcących rzucić wyzwanie swojej wyobraźni. Autor dobrze przygotował wystawę, znakomicie kształtował nastrój oraz podjął ciekawą tematykę przemyśleń w swoich pracach fotograficznych. Nietuzinkowo podszedł do zagadnienia tytułu wystawy, wykazując się kreatywnością i umiejętna zabawą słowną.


                                                                                          Konrad Woszczyk


Grzegorz Madaliński, ,,Ciało stale’’, galeria Cafethea, Wrocław,
od 8.03 do 8.04.2019.
















Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze


Kolory ciemności i nierozerwalna symbioza ze światłem. Podróż przez historię świata, ludzkości i sztuki w kontekście krzywd bezbronnych ofiar na wystawie Bartosza Radziszewskiego. 

 


Fot. Michał Pierzak.


Trzy obrazy przed wejściem, czarna zasłona na szklanej ścianie galerii. Półmrok wewnątrz galerii zaaranżowany przez Radziszewskiego wita widza. Teatralne oświetlenie wywołuje wrażenie przebywania w gotyckiej katedrze.
   
Zbudowany w ten sposób nastrój zmienia nie tylko styl postrzegania samej przestrzeni, ale także dzieł malarza. Mimo półmroku widz nie ma najmniejszego problemu z poruszaniem się w środku i dostrzeganiem najważniejszych cech tego malarstwa. Wybór obrazów i miejsca stanowią dopełnienie głównej osi narracyjnej, jaką jest gra z ciemnością. Piętnaście płócien Radziszewskiego stanowi próbę okiełzania źródła sztuki. Bo jak sam autor mówi: „Ciemność nie jest przeciwieństwem światła – jest jego kolebką. Dopiero w ciemności może narodzić się światło”.

Radziszewski w swoim doktoracie podkreśla wzajemne i głębokie związki pracy malarskiej z doświadczeniem oświetleniowca w teatrze. Obrazy w galerii, mimo dominującej czerni, zostały podświetlone feerią barw. W tak sprecyzowanym oświetleniu wydobywają ukryte barwy, niczym błona fotograficzna poddana procesom chemicznym. Ukazują widzom dotychczas ukryty potencjał.

Obraz #Syria's Ghouta residents wait to die as bomob fall , stanowi bezpośrednie odwołanie do wojny w Syrii i innych konfliktów zbrojnych na tle religijnym. Przypomina on fragment katedry, miejsca wytchnienia i schronienia a jednocześnie źródeł wielu konfliktów. Nietrudno odczytać tę pracę także w kontekście narastających kryzysów religijnych na świecie, a także spalenia się zabytkowej i wielowiekowej symbolicznej katedry paryskiej, która - według niektórych interpretatorów - stanowi dowód upadku starej Europy.


Fot. Grzegorz Madaliński.


Tondo z wrogiem nawiązuje do stylu włoskiego renesansu i odnosi się równocześnie do siły militarnej na świecie. Drewniany róg zamontowany na środku obrazu przypomina widzom szpic na hełmie pruskiej piechoty zwanej "pikelhaubą", który pojawił się w XIX wieku, ale przecież może kojarzyć się także z budionówką Armii Czerwonej. Obraz skąpany w świetle, którego źródło jest jego integralną częścią, przywodzi na myśl krąg życia. Wszak tondo bywało prezentem z okazji narodzin, natomiast wojsko nierozłącznie kojarzy się z odbieraniem ludziom życia.



Fot. Grzegorz Madaliński.


Inspiracją obrazu Ogród łez była wiadomość o śmierci uczestnika pokojowej manifestacji. Zamontowany wewnątrz drewnianej skrzynki obraz został podświetlony kontrą, ukrytą na dnie. Niebieskie światło promienia może kojarzyć się z kroplami łez. Przestrzenne ich formy sprawiają wrażenie deszczu, który może dotknąć widzów. Drewniana konstrukcja Radziszewskiego odcina jednak widza od bezpośredniego kontaktu ze łzami niczym szklany ekran. Cierpienie zatem stanowi w pracy jedynie odległą, medialną informację. Autor pracy komponując ogród, a zatem miejsce spoczynku i ładu przestrzennego, stara się przedstawić miejsce spokoju. Praca wygląda w tym kontekście niczym ogród japoński, w których forma zbliża do kontemplacji i zmiany sposobu myślenia. 


Fot. Grzegorz Madaliński.


Wielki wybuch odwołuje do najbardziej prawdopodobnej z punktu widzenia współczesnej nauki, teorii powstania wszechświata. Ponoć przyniósł on narodziny wszystkiego, co istnieje. Zatem również głównych wartości istotnych dla narracji Radziszewskiego: ciemności, światła, czasu, ale i ludzi. Obraz składa się z sześciu przylegających do siebie powyginanych paneli, spomiędzy których wychyla się czarna, gęsta piana. Nietrudno dostrzec w pracy odniesień do paradoksu myślenia o początku i jednoczesnym końcu życia związanym z wielkim wybuchem. To, co wybucha stoi przecież po stronie destrukcji. Zaburzenie ciągłości, prawidłowości i porządku stanowi jeden z głównych motywów pracy artysty. Jak w wielkiej tragedii elektrowni atomowej  w Czernobylu, wybuch musiał zmienić to, o czym człowiek chciał myśleć jako o niezmiennym. 

Fot. Grzegorz Madaliński.


Prace Bartosza Radziszewskiego balansują na granicy ciemności i światła, opowiadając o fundamentalnej symbiozie dobra ze złem. Tylko pozornie łatwo odróżnić stany, tony i wartości ludzkiego życia, które od początku ściśle się przenikają. Jak pokazuje autor wystawy spolaryzowane wartości natury i kultury tworzą tak skomplikowany konglomerat, że w ich zespoleniu właśnie, odnajdujemy trwały budulec naszej rzeczywistości.

Bartosz Radziszewski dostrzega najbardziej aktualne problemy globalizacji, przy jednoczesnej głębokiej świadomości filozoficznej tradycji, która każe nam wierzyć, że świat składa się z dobra i zła, światła i ciemności, tak po prostu. W niezwykle piękny sposób wykorzystuje przestrzeń i oświetlenie, które znakomicie wspiera jego malarstwo. W operowaniu światłem widać rękę technika, ale i mistrza, który dozując widzialność obrazu, pozostawia widzom szerokie pole do interpretacji. 



Grzegorz Madaliński



Wystawa "Drobne zadrapania", Bartosz Radziszewski, 

"Galeria za szkłem", ASP we Wrocławiu, 21.2.2019-7.3.2019.
   






Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze
Older Posts

Kim jesteśmy?

Krytyka Artystyczna to przedmiot warsztatowy na kierunku Mediacja Sztuki, prowadzony pod kierunkiem dr Agnieszki Kłos na Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu.
Piszemy teksty krytyczne, artykuły, recenzje z aktualnych wydarzeń kulturalno-artystycznych w szkole, naszym mieście i regionie.

Facebook

Facebook Krytyki Artystycznej

Instagram

Instagram Krytyki Artystycznej

Stare Dzieje

Archiwalny Blog Krytyki

Archiwum Bloga

  • czerwca (1)
  • maja (33)
  • stycznia (19)
  • czerwca (8)
  • maja (15)
  • kwietnia (2)
  • stycznia (20)
  • grudnia (1)
  • czerwca (20)
  • maja (9)
  • kwietnia (2)
  • marca (1)

Created with by ThemeXpose | Distributed By Gooyaabi Templates