DZIWNOKSZTAŁTY



Na drugim piętrze budynku ASP na Placu Polskim znajduje się mała galeria nosząca nazwę - „Galeria 210”; znajdująca się obok pracowni 210. Siedem obrazów autorstwa Urszuli Wardziukiewicz wiszących na ścianie od razu przykuło moją uwagę. Dlaczego? Były dziwne.




Fot. Karolina Krumpholz.



Nie były jakoś specjalnie wyróżnione z otoczenia – nie miały nawet obramowania, po prostu wisiały w korytarzu i lśniły, odbijając światło z okien. To lśnienie, spowodowane najpewniej dużą ilością oleju lnianego zmieszanego z farbą olejną, w znacznym stopniu utrudniało odbiór dzieł, szczególnie w słoneczne dni. Obrazów było siedem i były namalowane na płótnach o podobnych wymiarach wahających się od 1x1m do 0,5x1,5m. W otoczeniu białych, nieco brudnych ścian Akademii stanowiły kontrast swoją kolorystyką i tematyką i właśnie to jako pierwsze zwróciło moją uwagę. 

Wszystkie z nich miały ten sam temat przewodni i były namalowane w tym samym stylu – kolorystyka zgniłej zieleni w akompaniamencie wszechobecnej czerni zarysowywała obserwatorowi pewne kształty, bardziej lub mniej przypominające sylwetkę ludzką. Niektóre obrazy przedstawiały już taką deformację, że tylko kontekst sugerował, co tak naprawdę zostało namalowane. Najbardziej wymowny i czytelny był akt kobiecy. Z ciemności wyłaniała się zielonkawo-szara figura siedzącej kobiety o pełnych, nieco przerysowanych udach, ale anorektycznym torsie z mocno wciętą talią i widocznymi żebrami. Jej piersi stanowiły dwie plamy farby o różnych kolorach i wielkościach, co dawało efekt pewnej cenzury. Sylwetka została przedstawiona do wysokości obojczyków i nie obejmowała rąk, które wydawały się ginąć w ciemności tła. Inną, już bardziej zdeformowaną postacią był mężczyzna, który swoimi długimi, spiczastymi kończynami i samą pozą przypominał pająka. Jego ciało było namalowane tą samą paletą barw, co wcześniej opisana przeze mnie kobieta, jednak tło było już nie czarne, ale jasno-zielonkawo-szare. Poza tym jego dłonie były trupio białe, a jego palce, nienaturalnie długie i cienkie, kojarzyły się ze szponami. Między jego ramionami znajdowała się taka sama plama, co na piersiach kobiety i wyglądała na nieproporcjonalnie małą głowę, lub – patrząc za drugim razem – na przekrojoną wpół szyję. Motyw plam pojawia się w sześciu obrazach i gdzieniegdzie kojarzy się z ciałem przyciśniętym do szyby, gdzie najwypuklejsze punkty zostają spłaszczone.




Fot. Karolina Krumpholz.




Obraz, w którym ten motyw nie występuje, wydaje się być najistotniejszy; jest on bowiem tuż pod drewnianym szyldem z napisem „Galeria 210” i jest on też najbardziej zagadkowy. Początkowo nie kojarzy się z niczym ludzkim, ani z niczym w ogóle – jednocześnie dzięki temu można go odczytać na wiele sposobów. Patrząc więc na niego i podświadomie sugerując się resztą obrazów, zaczynam widzieć miednicę, z której wyrasta jedna noga zbyt chuda, a druga zbyt gruba, dodatkowo kończąca się w miejscu, gdzie powinno być kolano. 

Istoty, kolorystyka, światłocień, deformacja – całość składa się na klimat kojarzący się z pracami Zdzisława Beksińskiego, jednak cechuje je większy minimalizm oraz momentami wręcz kubistyczne uproszczenie kształtów. Dzieła wywołują niepokój w odbiorcy niedopowiedzeniami – czarnym tłem, poczuciem, że czegoś nie widzimy – oraz kształtami, obcymi, ale jednocześnie na tyle znajomymi, że rozpoznajemy w nich coś ludzkiego. Chyba na tym polegała cała ta ich dziwność; na odnalezieniu człowieka w tych pokracznych istotach. Na odnalezieniu siebie samego w tej zielonkawej, jakby już dotkniętej znamieniem śmierci kreaturze, na rozpoznaniu swoich własnych palców w tych trupio bladych szponach. Motyw deformacji występuje też w pracach Francisa Bacona i jest szczególnie widoczny w jego autoportrecie, w którym autor skupia się na przedstawieniu raczej swojej prawdziwej natury, niż obiektywnego wizerunku. Na innych obrazach Bacona możemy zaobserwować podobne pokraczne istoty, z tym że u Wardziukiewicz są one bardziej statyczne, jakby na coś czekające.




Fot. Karolina Krumpholz.



Przez brak szczegółów, dosyć uproszczoną kompozycję i wszechobecne niedopowiedzenia dzieła można interpretować na wiele sposobów. Analizując je każde z osobna, pod koniec całość już ma inny wydźwięk niż na początku. Każde przedstawia człowieka; całego lub tylko jego fragment. Jest to człowiek okaleczony, niemający ręki lub nawet głowy, słaby i dotknięty chorobą, zmęczony i zgarbiony; a  jednocześnie podły, przyrównywany do potwora – ma szpony zamiast palców, jest obrzydliwy niczym insekt – jego kończyny bardziej niż ludzkie przypominają pajęcze, jest wychudzony i skrzywdzony, obdarty ze swojej godności, nagi i samotny, izolowany przez otaczającą go ciemność lub zielonkawą pustkę. Zarysowało to dosyć ponurą wizję świata i postawiło odważną tezę co do natury człowieka. Nie widzimy w tych obrazach żadnych cech ludzkich, jakie większość z nas chciałaby widzieć w samym sobie – siły, dobra, piękna. Autorka skupiła się na ukazaniu drugiej strony medalu; na ukazaniu zepsucia, ale też słabości i ujęła człowieka jako jednocześnie kata i ofiarę, jako istotę wychylającą się z cienia aby zaatakować, jednocześnie chwiejącą się i zbyt zmęczoną, żeby ostatecznie to zrobić. 




Fot. Karolina Krumpholz.


I tak stojąc przed jednym z obrazów, dostrzegłam na jego lśniącej powierzchni moje odbicie. Nie było to pewnie jednym z zamiarów autorki, jednak zwróciło moją uwagę. Zbyt dużo ludzi nie widzi w sobie tego pierwiastka zepsucia, mając się za dobrych, nieomylnych i sprawiedliwych. Po prostu nie chcą widzieć – więc nie zobaczą. Nie chcą też widzieć swojej słabości – bo to jeszcze trudniejsze. Pierwszym krokiem, aby stać się lepszym człowiekiem jest dostrzeżenie w sobie tego, co sprawia, że jesteśmy gorsi. Refleksja nad takimi dziełami jak te Urszuli Wardziukiewicz to być może za mało, aby odkryć w sobie drugą stronę medalu, ale jest to jakiś początek.



Karolina Krumpholz




Urszula Wardziukiewicz, bez tytułu, Galeria 210, ASP im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu, maj 2019.

You May Also Like

0 komentarze