Ile minut ma sekunda?

Rozmokła zima we Wrocławiu nie sprzyja wycieczkom ani do centrum, ani do spożywczaka. Postanowiłam przełamać w sobie tę deszczowo-mglistą niechęć i gubiąc po drodze parasolkę dotarłam do Muzeum Miejskiego we Wrocławiu. Okazuje się, że była to najlepsza decyzja w tym tygodniu, a może nawet w całym sezonie jesienno-zimowym. Przytulne miejsce wyciszyło chandryczne nastroje. Zaciemnione pomieszczenia z pojedynczymi snopami światła sprawiły, że obrazy zdawały się wychodzić do mnie ze ścian Pałacu Królewskiego. Z głośników docierała do mnie kojąca muzyka klasyczna – ciepło, miło, nic tylko napić się herbaty i popatrzeć na dzieła polskiej sztuki współczesnej. Wystawa "Wyobraźnia i rygor" zebrała wiele pereł, prawdziwy ich sznur. Jednak mnie szczególnie zaciekawił obraz Erny Rosenstein "Sekunda".

         Praca jest niewielka, utrzymana w odcieniach brązu i żółci. Nie rzuca się
w oczy. Otacza ją aksamitne czarne passe-partout. W górnej jego części skupiają się linie o nieregularnych, organicznych kształtach. Poniżej tych falistości widać coś małego - dwa pociągnięcia pędzla połączone końcami jak szczelina. Płaszczyzna obrazu jest dość chropowata, tytuł zaś lekki, ulotny a może nawet nieuchwytny? Bo czym jest sekunda? Każdy wie – jedną  z podstawowych jednostek pomiaru czasu. Jednak przy codziennym biegu wydarzeń zazwyczaj używamy minut, bądź godzin. Jak w warkoczu nie doszukujemy się pojedynczego włosa, tak w perspektywie całego życia sekunda jest drobiazgiem. Kroplą w oceanie czy też morzu potrzeb - zwłaszcza jeśli żyje się z prędkością XXI wieku. U Erny Rosenstein ten odłamek przestrzeni został chwycony i zatrzymany. Skupione w górze obrazu linie przywodzą mi na myśl rysowanie światłem w powietrzu – każdy kiedyś to robił, machał latarką i patrzył jak przez krótki moment ciemność niesie jego wiadomość. Kolejnym skojarzeniem było fotografowanie samochodów po zmierzchu. Auta jadące z szaleńczą prędkością zostawiają za sobą czerwone i żółte serpentyny świateł. 

     Wtedy pomyślałam, że przedstawiona chwila jest swego rodzaju przerwaniem ciągłości czasu - wyciętym kadrem, może nawet skradzionym. Tylko komu? Mi? Ernie Rosenstein? Każdemu kto to ogląda czy każdemu w ogóle? Zawłaszczona przez artystkę sekunda wyrwała fragment czasoprzestrzeni. Nie tylko z roku 1983 (kiedy to praca powstała), ale z każdego istnienia, które przystanie przy rzeczonym obrazie. Oczywiście, spędziłam przy nim nieco dłuższą chwilę, ale myśląc o tym co widzę zostałam szybko i niezauważalnie ograbiona z kawałka mnie, by wypełnić czasową szczelinę. Wtedy przelatywały mi przez głowę opisane już skojarzenia, a kiedy został po nich tylko podmuch wiatru stwierdziłam, że sekunda to jednak całkiem sporo. Ile może się wydarzyć, pojawić i zniknąć, ile słów można wypowiedzieć, ile razy mrugnąć okiem. Nie będę przeliczać, ale powiem – dużo. Dużo więcej dzieje się w nas niż na malarskim podłożu artystki, myślę, że o to też jej chodziło. Mistrzem swego fachu można nazwać tego, kto w prosty sposób opowiada o sprawach skomplikowanych. Dlatego też kłaniam się nisko Pani Rosenstein, bo przypomniała mi, że krótkie może być długie, ot co! Że przypadek nie jest zupełnie przypadkowy, bo linie choć wygięte i poplątane wydają się płynąć
w tym samym kierunku. 


Fot. Jerzy Ferodowicz
Od lewej: Józefa Bogdanowicz, Henryk Stażewski, Julian Przyboś, Erna Rosenstein,
Maria Ewa Łunkiewicz, Ludmiła Popiel

Sama artystka również była postacią nieoczywistą. Jej tożsamość plastyczną dopełniała pisana przez nią poezja, której zebrała ilości wystarczające, by wydać kilka tomików. Jej droga malarska prowadziła przez fascynacje organicznymi formami natury i jej soczystą witalnością. Następnie kompozycje przeszły w fazę geometryczną, niekiedy wręcz architektoniczną. Stopniowo ograniczały się, kondensowały, by dotrzeć do prac z dużą ilością powietrza i przestrzeni. Często tworzyła też kolaże i asamblaże wykorzystując codzienne przedmioty, ich fragmenty czy wręcz  pozostałości. Dawała im drugie życie i dekorowała w nowe znaczenia. Ta zmienność może być tylko dowodem na to, że Rosenstein nieustannie poszukiwała. Poprzez prace zadawała pytania sobie i publiczności. Czego innego moglibyśmy się spodziewać po artystce słowa? Twórczość poetycka z pewnością wpływała na jej sposób konstruowania obrazu. Może stąd ta wyrazista kreska? Myślę, że każda z nich może być odbiciem słowa, treścią znaną tylko autorce. My przy tym hieroglificznym zapisie możemy tłumaczyć go zgodnie z naszymi potrzebami. 


Sztuka nie musi być konkretna i jednoznaczna. Najbardziej przyciąga kiedy możemy odczytywać ją po swojemu. Wychodząc od nadanego tytułu, przechodząc przez wspomnienia, doświadczenia, codzienną krwawicę i krainy szczęśliwości. To najbardziej satysfakcjonująca forma spotkań z tą dziedziną. Dzięki temu nikt nie czuje się niekompetentny, nikt nie jest wykluczony. Jedni obrazy czytają, inni wspominają, przemyśliwują, analizują, apoteozują, upraszczają. Grunt, że mają chęć to wszystko robić. Nawet w takie brzydkie zimy jak ta we Wrocławiu.

Ida Sielska

You May Also Like

0 komentarze